poprzedninastepny
linkiautorzy opracowańksiążkikontaktlista tematycznalista chronologicznastrona główna

Moje wyprowadzenie z Egiptu...


Nazywam się Robert Woźnica, mam 33 lata i pochodzę z Wrocławia. Tam też ukończyłem szkołę podstawową i technikum geodezyjne. Byłem wiernym Kościoła Rzymsko-Katolickiego, oczywiście jak wszyscy od urodzenia i bez pytania o zdanie. Myślę, że na szczęście Bóg wie kto Go szuka i sam we właściwym czasie pociąga do siebie. Tak było i ze mną. Już pod koniec szkoły podstawowej coś, teraz wiem, że to On pociągał mnie do siebie. Zostałem ministrantem na własne życzenie, bez przygotowania, zresztą dość gorliwym. Uczęszczałem do kościoła Salezjanów. Z kolegami na podwórku miałem "średnie" kontakty, a dla niektórych po tym wydarzeniu stałem się "świętym", czyli jeszcze bardziej innym.

Wierzę, że służba dla Boga ludzi szczerego serca jest przez niego przyjmowana i kieruje on ich życiem. Oczywiście szczerość wiąże się z otwartością na głos Boży i nie to tylko ten przyjemny... Mówi o tym tekst Pisma Świętego z Objawienia 18,4: "Ludu mój wyjdźcie z niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach...".

Po ukończeniu technikum zastanawiałem się co dalej? Jak wiadomo jest to jedno z tych ważnych i trudnych zadań w życiu, wybrać co będzie się robić być może przez resztę życia. Ale myślę, że i w tym był Jego przysłowiowy palec. Za poradą taty spróbowałem "wejść w paszczę lwa". Udałem się do wrocławskiego WKU gdzie przez "przypadek" wśród broszur znalazłem informację o wydziale geodezji na WAT-cie. Stwierdziłem po co zaczynać coś nowego skoro to już znam?!. Tak więc zamiast do kwatermistrzówki w Poznaniu podszedłem do egzaminów na Wojskową Akademię Techniczną w Warszawie. Przyznaję, że podszedłem dość lekko, bo zamiast się uczyć, jeździłem z kumplami po warszawskich kinach. Nie grzeszyłem też kondycją fizyczną, wierzę więc że dostałem się na WAT za łaską Bożą. Studiowałem na Wydziale Inżynierii Lądowej i Geodezji od 08.1988 r. do 07.1992 r. Dzięki Bogu jakoś przeżyliśmy unitarkę (skrócone szkolenie przed przysięgą), a potem powoli się zaaklimatyzowaliśmy. Po latach stwierdzam, iż do tego zawodu trzeba się urodzić, tzn. mieć odpowiednie predyspozycje psychiczne, fizyczne i wbrew pozorom intelektualne też, jeżeli ma się jakikolwiek ambicje, a nie ma tzw. "pleców". Tak więc mijały lata, jak wszędzie raz było gorzej, raz lepiej. Stan osobowy z czasem się wykruszał, jedni rezygnowali, a z innych zrezygnowano. Mieliśmy tam lokum w internacie, wikt i żołd, nie było źle. Kondycję się poprawiło głównie bieganiem i siłownią, miasto trochę poznało, nauczyłem się też trochę grać na gitarze.

W 1991 roku podczas kolejnych odwiedzin u rodziny we Wrocławiu spotkałem w tramwaju misjonarzy z kościoła Mormonów, od których po krótkiej rozmowie otrzymałem adres ich placówki w Warszawie, przy Nowym Świecie. Zawsze interesowałem się religią, historią, trochę polityką, sportem, krótko trenowałem siatkówkę. Tak więc niedługo po powrocie, w jesienne popołudnie, udałem się pod wskazany adres. Wierzę, że wtedy też prowadził mnie Bóg, bo idąc ulicą Foksal (dochodzi ona do Nowego Świata) zatrzymałem się pod naszą kaplicą zastanawiając, co to jest Kościół Adwentystów D.S.?!. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Gdy tak chwilę stałem nagle otworzyły się drzwi i ukazał się brat Adam. Po krótkiej rozmowie zaprosił mnie do wewnątrz. Jak się później okazało seminarzyści z Podkowy Leśnej przygotowywali kolejny wykład ewangelizacyjny br. Renfelda (chyba tak się pisze) ewangelisty z Australii. I zostałem na nim... To co tam nastąpiło było przełomem w moim życiu, wspaniałym doznaniem, kiedy czułem że wreszcie znalazłem to czego dotąd "po omacku" szukałem. Gdy ten brat apelował o decyzję wyszedłem do przodu. Zostałem powierzony emerytowanemu pastorowi Kazimierzowi Liskowi, który przygotowywał mnie do chrztu. Miałem możliwość uczęszczania do zboru w soboty bo mieliśmy w tym półroczu indywidualny czas nauki. Tak więc w każdą sobotę po apelu "wskakiwałem" w garnitur i podążałem na nabożeństwo, a 6.12.1991 "na mikołaja" przyjąłem chrzest, chwała Bogu!

To co działo się ze mną od momentu pierwszego zetknięcia się z Prawdą było jak sen, żyłem jak w transie. Koledzy widzieli, a z czasem dowiedzieli się o przyczynie mojego "dziwnego" zachowania. Niektórzy z nich kombinowali jakby tu urwać się w odpowiednim momencie z WAT-u i zostali. Ja nie kombinowałem i On wyprowadził mnie z mojego Egiptu, czy Babilonu jak kto woli. Grałem na gitarze w samotności jak umiałem ku Jego chwale, brałem udział w różnych spotkaniach w zborze na Foksalu, mówiłem o tym w co wierzę kolegom i innym ludziom. W tym czasie powstaje po wykładzie br. Romana Chalupki, Przy aktywnym zaangażowaniu młodzieży nasza grupa na Żoliborzu, a potem z czasem zbór. To była grupa tworzona głównie przez młodych ludzi z zewnątrz, sami ją tworzyliśmy i prowadziliśmy, przynajmniej na początku. Na nasze nabożeństwa przychodzili także ludzie z zewnątrz to było takie "świeże".

Latem 1992 roku po zaliczeniu egzaminów potrzebnych do promowania na stopień oficerski (podporucznika) udałem się do domu aby zawieźć zaproszenia. Promocja miała odbyć się w niedzielę, więc nie było problemu. Dotychczas nie myślałem o tym aby opuścić tę instytucję bo niby jak i dokąd iść i skąd wziąć pieniądze na zwrot kosztów studiów?!. Studia wojskowe mają to do siebie, że jest to kontrakt coś za coś. Ale Wszechmogący znalazł rozwiązanie i do dziś nadal je znajduje. Otóż po moim powrocie koledzy świadomi moich przekonań, także w kwestii soboty, poinformowali mnie o zmianie decyzji. Otóż na prośbę podchorążych przełożono termin na SOBOTĘ, żeby towarzystwo mogło uczcić tę szczególną okazję. No i zaczęło się chodzenie od Annasza do Kaifasza, po komendatna wydziału i z-cę komendanta Akademii. Jeden z wykładowców stwierdził, że przez takie "głupstwo" rezygnować z kariery. Przełożony poradził mi abym skonsultował się w tej sprawie ze swoim duchownym, może jakieś odpuszczenie, przecież chodziło tylko o postanie trochę na placu i przyłożenie szabli. To że to miało być w sobotę dla tych ludzi było zupełnie nieistotne, a moje opory zapewne dziwne. Jak potem stwierdziłem to była pierwsza promocja z udziałem hierarchów Kościoła Rzymskiego. On o tym wiedział, On wie wszystko i dziękowałem Mu że mnie to ominęło.

Przyznaję, że nie zawsze potem świeciłem przykładem, ale w tym czasie zdeterminowany. Nie chcąc jeść wieprzowinki na stołówce, czasem zostawało niewiele. A gdy od naszych sióstr dowiedziałem się, że zupy też mogą być na nieczystym mięsku lub kosteczkach to zostało jeszcze mniej. Ale to były błogosławione chwile. Gdy udałem się po poradę do brata Liska, on nie silił się na udowadnianie mi czegoś ale otworzył Biblię i przeczytał z księgi Daniela jego historię, i powiedział żebym się nie stawiał ale spokojnie i konsekwentnie tłumaczył moje stanowisko. I faktycznie to zadziałało. Myślę, że Bóg ma wtedy wolne ręce i może działać, gdy nie ograniczamy Go naszymi koncepcjami, czy agresją lub pychą.

Ostatecznie pewnego dnia przywołany zostałem przez komendanta wydziału, myślę że miał nakaz rozwiązania sprawy. Zaprosił mnie do gabinetu i wyjaśnił spokojnie, iż nie widzi mojej kariery w wojsku, bo tu nie ma miejsca na zasady, służba jest służbą, piątek świątek... Zaproponował mi rezygnację, na co ja odpowiedziałem po zastanowieniu, że dobrze ale nie jestem w stanie ponieść kosztów. On wykonał telefon do kolegi z finansów i było po sprawie. Dziś się to łatwo mówi, ale ja wierzę w Jego prowadzenie. W ekspresowym tempie zostałem zwolniony, otrzymałem odprawę i co dalej?! Dzięki pomocy braterstwa Lisków i c. Marianny Szyc miałem gdzie się zahaczyć przynajmniej na rok. Zamieszkałem o ironio przy alei Jana Pawła. Ta nieżyjąca już nasza siostra, z osteoporozą i reumatyzmem, ciężko doświadczona, miała w sobie tyle pogody ducha, wierzę od Pana, że jeszcze nie raz mnie nią obdzielała. Także inni przyjaciele pomogli mi wtedy co będę im pamiętał do końca świata, a i jeszcze dłużej jak Pan da.

Przez jakieś pół roku nie miałem po co pokazywać się w domu, wiadomo zawiodłem wizję mojego taty. Dzięki Panu udało mi się zdać na Politechnikę Warszawską, nadrobić zaległości i ukończyć ją w 1995 r. . W międzyczasie tato pogodził się z nową sytuacją i nawet opowiedział się za sprawą. Pan pobłogosławił i po jakimś czasie chrzest przyjęli mój brat, potem moja mama, a następnie siostra cioteczna i jej mama. W międzyczasie trzy razy zmieniłem pracę. Obecnie pracuję w Urzędzie Miejskim w Cieszynie, w swoim fachu z czego jestem zadowolony. Aktualnie mieszkam z żoną i córką w Skoczowie (dla niezorientowanych k. Bielska-Białej) ok. 5 lat. I to by było na tyle.


MARANA`THA Robert Woźnica


kontak z autorem serwisu 
Sylwestrem Szady 

Adres serwisu:
http://www.eliasz.dekalog.pl

http://dekalog.pl
dekalog.pl - domena darmowych kont email+WWW

Ostatnie zmiany: 23.12.2001 r.

początek | strona główna | odtwarzanie MIDI | dodaj do ulubionych | rekomenduj znajomym | St@rtuj z Eliaszem