Na początku zasyłamy pozdrowienia dla Małgosi, córek, synów oraz dla Ciebie. Czwartego sierpnia zakończyłem pierwszą w swoim życiu całościową lekturę Pisma Świętego. Specjalnie podkreślam, że całościową, ponieważ wróciłem także do Psalmów, dokończyłem ich lekturę, którą początkowo przerwałem na 54 Psalmie. O dziwo tym razem czytałem je z ochotą i wydaje mi się - zrozumiałem. Odpowiednie nastawienie jest zasadniczo ważne tak do lektury Pisma Świętego jak każdej innej działalności.
Cóż trwało to ponad dwa miesiące. Ale czymże są te miesiące w porównaniu do tych jałowych lat bez znajomości Pisma Świętego?! Zresztą okres czytania Biblii przypadł na najgorsze chwile borykania się z bólem fizycznym i niesprawnością po wypadku. Teraz z każdym dniem jest coraz lżej i lepiej . W międzyczasie przeczytałem również kilka innych pozycji książkowych - i wszystkie one w większy lub mniejszy sposób miały wpływ na mój rozwój duchowy. Co jak co, ale na czytanie i studium mam teraz wiele czasu, a i chęci nie brak na szczęście. W tej sytuacji nie sposób zapomnieć rozmowy z pewnym księdzem katolickim, nie jestem pewien czy rzymsko - który również przeszedł poważny wypadek (podczas którego otarł się o śmierć i ciężkie kalectwo), że Bóg zostawia nas "na poprawę", a przede wszystkim dlatego, że mamy jeszcze jakieś misje do spełnienia w życiu (opowiadałem Wam zresztą kiedyś o tej zaskakującej wymianie zdań. Dziwna to była rozmowa - jakbyśmy dobrze się znali, mimo, że wcześniej nigdy go nie widziałem - dokładnie to pamiętam). Pan, wszędzie ma swoich ludzi.
Zaś co do Biblii... nie skłamię, kiedy powiem, że Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu w całości przeczytałem pod wpływem ostatnich okoliczności, jakie wydarzyły się w moim życiu. Wszystko to miało na pewno wpływ, ale przede wszystkim zawdzięczam Panu Bogu, który zadziałał przez Was i włożył w moje ręce ten święty drogowskaz.
Pomimo, że mniej więcej od 18 roku życia zabierałem się do tego w różny sposób, tak naprawdę czekałem aż czternaście lat na poznanie pełnego Słowa Bożego.
Pamiętam dwa silne zetknięcia z Pismem Świętym podczas mojej służby wojskowej, która trwała 8,5 roku, zetknięcia te wryły mi się głęboko w pamięć. Pierwsze miało miejsce zimą 1992 roku podczas szkolenia podstawowego (unitarki), którą odbyłem w R. Szkolenie i życie popołudniowo-wieczorne na tym odludziu było bardzo bogate ;-) i dość wyczerpujące niestety nie tylko fizycznie. Zresztą przełożeni nigdy nie pozwolili, abyśmy się nudzili choć przez chwilę. Jeden z kolegów z mojej drużyny - jak zauważyłem - czyta Pismo Święte. Był chyba najspokojniejszy z nas, chyba najmniej negatywnie wpływało na niego wszystko, co działo się wokół. Niestety, tego nie mogę powiedzieć o sobie :-(
Posiadanie jakichkolwiek innych rzeczy poza regulaminowymi, było surowo wzbronione (humanizacja do wojska wchodziła dopiero ślimaczym tempem, a nas chyba nieco bokiem ominęła ;-) Więc pozwolenie na posiadanie Biblii (!) musiał przedyskutować z przełożonymi, no, ale jako pierwszy pobór, który miał składać nową przysięgę na przedwojenną rotę po "radzieckiej okupacji"- bali się odmówić, jeszcze by się kapelanowi poskarżył ;-). Od tego czasu trzymał biblię pod poduszką, niestety nieraz fruwała niechcący z całym łóżkiem po sali kiedy choć na centymetr ktoś źle pościelił albo coś "niedozwolonego" znaleźli na izbie (np. kromkę chleba);-)) tak, tak! co wprawiało kaprali pewnie w niezłe zakłopotanie... Potem jak już wiedzieli, wyjmowali biblię spod poduszki, wkładali do szafki i... robili dopiero swoje, porządek być musiał! :-)
Nocami kiedy po capstrzyku gasły światła, na korytarzu świeciła się tylko lampa przy biurku podoficera dyżurnego, a cisza była taka, że słychać było kapanie wody w toalecie :-) długo mimo zmęczenia nie mogliśmy zasnąć. Każdy opowiadał coś o sobie, o swoich dziewczynach, o rodzinie. Kolega opowiadał o Bogu (!) nikomu to naturalnie nie przeszkadzało, a na pewno było to lepsze od słuchania refrenu piosenki E. Presleya "Love me tender", którą inny z kolegów co noc nucił do północy, dopóki nie zasnął. Dziś myślę, że byliśmy i tak dość tolerancyjni i jakoś nauczyliśmy się znosić siebie wzajemnie - łatwo nie było - każdy był inny, pochodziliśmy z różnych stron Polski, z różnych środowisk... Pamiętam, że ten kolega pochodził z K... i potem już nigdy nie spotkaliśmy się. Został przydzielony do innej jednostki. Wciągnął mnie w te dyskusje o wierze, oddaniu, religii, o Bogu i Chrystusie. Rozmawialiśmy o tym wszystkim zawsze, kiedy nadarzyła się okazja -to śmieszne - ale nawet podczas czyszczenia "armatury łazienkowej" (albo po porostu kibli ;-))) ). Okazji nie było wiele. Kiedy zbliżyliśmy się dość do siebie (nie mylić ze zbliżeniem fizycznym!) okazało się, że wcześniej przez kilka lat jako nastolatek był satanistą (sic!). Nie opowiadał nic o tej mrocznej przeszłości, ja nawet nie nalegałem, czułem, że mówienie o tym jest dla niego trudne, Bóg pomógł mu wyrwać się z tej pajęczyny (mam nadzieję). Wtedy postanowiłem, że jak będę miał więcej czasu i spokoju, również przeczytam Biblię. Niestety, jakoś tego "czasu i spokoju" nie znalazłem. Pod koniec unitarki dowiedziałem się, że spodziewamy się dziecka z A... (S... :-) ), więc nowe sytuacje, nowe obowiązki, nowe plany - zabrakło wśród nich czasu dla Boga, a nikt nam w tym nie pomagał, aby było inaczej. Wręcz przeciwnie (!).
Po raz drugi z Pismem Świętym zetknąłem się już podczas odbywania nadterminowej służby wojskowej. Jeden z młodszych służbą żołnierzy, jak zauważyłem często nocami znika w pustej sali wykładowej, wtedy, kiedy inni na izbach oddają się filmom "edukacyjnym", albo z zapałem zatapiają się w przemyconym alkoholu. Raczej nie interesowało mnie co tam robi, a on nie szukał poklasku ani kibiców. Ktoś złośliwy podpatrzył, podszedł go w dyskusji i zacząłem słuchać jak niektórzy nazywają go "kotecek" (od kociej wiary) i robią głupie przytyki i złośliwości, czasami broniłem go w rozmowach z kolegami, którzy o wierze i Bogu mieli pojęcie poniżej krytyki. Już ja uważający się za laika w tych sprawach czułem jedynie współczucie, a czasem przerażenie nad tymi "katolikami", ich wiedzy, poglądami, a to byli przecież przeciętni młodzi Polacy wychowani w tradycji (!) jednak chyba w izolacji od Boga! Tradycja izolacji od Boga i jego nauk (?!). Czasem to obracało się przeciwko mnie. Fakt - nie przejmowałem się wtedy tym, bo i tak przychodzili do mnie w różnych sprawach. Miałem jako pisarz d-cy kompanii jako taki :-) "autorytet" bo byłem przy korytku, a i tak uważano mnie (podobnie i dziś) za niegroźnego ekscentryka. Zacząłem jednak coraz częściej rozmawiać z "koteckiem" i traktować go poważniej, ponieważ wcześniej był jednym z wielu po prostu, jak to we wojsku... człowiek nie przywiązuje wagi do innych aby samemu utrzymać się na powierzchni. W tedy wiedziałem już, że ucieka w samotność... ponieważ studiuje Pismo Święte! Z rozmów wynikało, że przygotowuje się do chrztu i działalności ewangelizacyjnej w szeregach Świadków Jehowy. Niedługo potem zrezygnował ze służby w wojsku (Świadkowie nie mogą być żołnierzami), zmienił swoje życie. Nabrało ono nowej jakości. Chrzest odbywał się w Z... na stadionie, zresztą zapraszał mnie tam - naturalnie z jakichś dziwnych powodów nie poszedłem... cóż. Potem widzieliśmy się jeszcze chyba dwa razy przypadkiem w W. To już nie był ten sam zagubiony i skryty człowiek, lecz miły, ciepły pewny siebie i uśmiechnięty facet. Wtedy po raz kolejny postanowiłem zająć się studiowaniem Pisma Świętego tym bardziej, że wtedy wiedziałem już, iż ktoś w rodzinie mojej żony, a więc pośrednio i mojej jest w tym zaawansowany... Jednak znów "okoliczności" nie sprzyjały ;-) aż do dziś!
>>Dziękuję więc Panu Bogu jedynemu, za to, że natchnął Was i przez Was przesłał mi swoje Słowo!<< Dziękuję Wam! Znalazłem w Biblii to - co chciałem odnaleźć - sprawiedliwość, prawdę i miłość! A najważniejsze - nadzieję i sens.
voitas@poczta.onet.pl
Warszawa 2002-08-13
Winien Wam jestem zapewne opisać co nieco z tego co stało się i co dzieje się w
moim, a także w życiu mojej Rodziny. Niech będzie to jeden z niezliczonej ilości
dowodów i świadectw działalności Bożej na Ziemi - tu i teraz. Dzisiaj. Kilka
miesięcy zaledwie minęło od czasu, kiedy pierwszy raz przeczytałem Pismo święte. Nie
pragnę też kogokolwiek okłamywać, że bez problemu nagle przyjąłem od pierwszej
litery aż do ostatniej z nich wszystko dosłownie, że nie miałem i nie mam problemów
z interpretacją poszczególnych fragmentów, że wreszcie moje sumienie nie toczy nadal
wewnętrznych walk o zrozumienie i oświecenie w Bożej prawdzie. Bo komuż nam wierzyć
- jeśli nie Jemu Samemu?! Jedynemu Bogu Naszemu
YHWH Eloheinu. I komuż nam oddawać cześć i w kim
pokładać nadzieję - jeśli nie w Nim Samym?! Tego wszak nauczał nas Jeszua - Mesjasz,
nasz Chrystus mówiąc: "Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do
królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w
niebie".(Mat:7;21)
Daleko nam do doskonałości, jednakże poczyniliśmy z rodziną pewne kroki, aby wyjść
na spotkanie Panu Naszemu i od 20 września tego roku święcimy cotygodniowe szabaty
Pana, zachowując Jezusową prostotę i wstrzemięźliwość w wielomówności. Staramy się
na codzień wypełniać zakon Pana, wychodzi to nam z różnym skutkiem, jak nietrudno
się domyślić... Jednak mamy pragnienie z każdym tygodniem coraz bardziej zbliżyć się
do Niego. Mamy nadzieję, iż wejrzy na nas i da nam oświecenie w duchu prawdy i
zrozumienia, że wypełni nas choć ułamkiem swej mądrości i pozwoli cieszyć się Jego
Obecnością tak tu w doczesności, jak i potem. Pogłębiamy ku czci Pana naszą wiedzę
biblijną, jednak unikamy i unikać będziemy wszelkiego rodzaju fundamentalizmu czy
fanatyzmu religijnego. Uważam, że stąd niedaleko już do okrucieństwa na duchu i
psychice. Chcemy kroczyć do Boga drogą miłą i prostą. O to też modlimy się co
tydzień przy szabatowych świecach i z niecierpliwością czekamy na kolejne spotkania
z Jego Mocą.
Z Bożą pomocą, spotkamy się we wspólnej modlitwie: "Ojcze Nasz..."
Pozdrawiam.
Warszawa 2002-12-16
kontak z autorem serwisu Sylwestrem Szady |
© Dzisiejszy Eliasz, 1998-2002 http//eliasz.dekalog.pl |
Ostatnie zmiany: 18.12.2002 r.