Tak jak dla Polaków datą nie do zapomnienia jest 1 września 1939 r., tak dla Amerykanów datą, którą odtąd zawsze będą pamiętać, będzie 11 września 2001 r., dzień ataku terrorystycznego na Nowy York i Pentagon. Stało się coś, czego, tak naprawdę, nikt nawet sobie nie wyobrażał - no, może poza autorami katastroficznych thrillerów książkowych i filmowych - zaatakowano Stany Zjednoczone na ich własnym terytorium. Zniszczono symbole amerykańskiego bezpieczeństwa i dobrobytu - Pentagon i bliźniacze wieże WTC. Tego dnia zabito więcej Amerykanów, i nie tylko, niż w jakimkolwiek innym z przeprowadzonych do tej pory ataków terrorystycznych na świecie.
Najpierw, przerażony i zaszokowany świat przez kilka dni oglądał telewizyjne obrazy walących się budynków i uciekających w panice i tumanach pyłu Nowojorczyków. Później, z nie mniejszym przerażeniem, zaczął się zastanawiać, co z tego wyniknie i co teraz zrobią Amerykanie. Co będzie w stanie zrekompensować obywatelom najsilniejszego państwa świata uderzenie ich w samo serce, odebranie im pewności siebie, odarcie z poczucia bezpieczeństwa i publiczne upokorzenie na oczach całego świata? Amerykańska opinia publiczna, media i politycy jednogłośnie orzekli - krew! Krew i śmierć wszystkich organizatorów tego zamachu, niezależnie kim są, gdzie się na świecie znajdują i kto ich ukrywa. Niemal cały świat stanął w obliczu amerykańskiego ultimatum: Albo będziecie z nami, albo popieracie terrorystów i jesteście naszymi wrogami! Ameryka wypowiedziała wojnę nie tylko arabskim fanatykom religijnym spod znaku Osamy ibn Ladena, ale wszelkim grupom terrorystycznym o światowym zasięgu ich mocodawcom i poplecznikom. Karząca ręka amerykańskiej sprawiedliwości ma ich dosięgnąć nawet na obcej ziemi, za aprobatą gospodarzy lub bez niej.
Ten bezprecedensowy zamach zmienił wszelkie dotychczasowe reguły prowadzenia wojen. Od 11 września każdy ma zrozumieć, że aby walczyć z tak trudnym do zdefiniowania wrogiem, jakim są rozsiane po całym świecie grupy terrorystyczne, potrzebne będą nadzwyczajne środki działania. Zostaną odsunięte na bok wszelkie zasady, na straży których stali i z których byli dumni sami Amerykanie. Ograniczone zostaną wolności obywatelskie, takie jak np. tajemnica korespondencji. Rozbudowaniu ulegnie system inwigilacji i zbierania informacji o wszelkich podejrzanych osobach, a zwłaszcza różnej maści fanatykach religijnych, jako ludziach potencjalnie niebezpiecznych. Pozbawianie wolności bez sądu stanie się w takich sytuacjach regułą. Aby odciąć garstce terrorystów dostęp do źródeł finansowania ich działalności Stany Zjednoczone wprowadzą elektroniczną kontrolę wszelkich operacji finansowych. A służby specjalne dostaną wolna rękę do śledzenia, podsłuchiwania, podglądania, a jak trzeba będzie likwidowania każdego, kto im się wyda podejrzany.
Powyższa wizja nie jest, niestety bezpodstawną obawą niżej podpisanego, ale zagrażającą nam już niebawem realnością. Podobne przekonania wyraził jeden z najbardziej wpływowych publicystów amerykańskich, Robert D. Kaplan, który w artykule pt.: "Powrót historii", nazywając Amerykę "nowym Rzymem", napisał:
"Nasze wyobrażenia o demokracji też będą musiały ulec pewnym subtelnym przekształceniom. (...) w coraz większym stopniu będziemy tolerować łagodne dyktatury i różne mieszane formy ustrojowe, jeśli tylko będą nam one pomocne w obecnej walce [czyli powróci słynne rzymskie: divide et impera, "dziel i rządź" - dop. autora]. I nie będzie to z naszej strony amoralne ani cyniczne. (...) Co więcej, w tych wojnach nowego rodzaju, których zasadniczym elementem jest terroryzm, szybkość staje się sprawą życia i śmierci, a dopiero później przychodzi czas na demokratyczne konsultowanie decyzji. (...) To zaś oznacza, że nie będzie czasu na sondowanie opinii publicznej, a nawet rozmowy z wieloma członkami Kongresu. I opinia publiczna nie będzie miała nam tego za złe, skoro zobaczy jak takie operacje przyczyniają się do zwiększenia bezpieczeństwa. Luksus wymaga ochrony. Im społeczeństwo zamożniejsze tym więcej moralnych kompromisów zgodzi się zaakceptować, by chronić swój materialny dobrobyt. (...) W związku z tym zmuszeni będziemy posuwać się do nieznanych dotąd skrajności (...). Konieczne staną się zabójstwa konkretnych osób, choć my będziemy to nazywać atakowaniem nieprzyjacielskich posterunków i ośrodków dowodzenia. (...) Jeżeli więc nie zdołamy pozabijać ich przywódców, okażemy się niezdolni do samoobrony. Zanim bowiem uzbieramy dostateczną ilość dowodów, by postawić tych ludzi przed sądem, będzie za późno na jakiekolwiek działanie. (...) Realizm uwzględnia również to, że osoby takie jak prezydent Bush, na których spoczywa odpowiedzialność za fizyczne bezpieczeństwo większych zbiorowości ludzkich, muszą stosować się do innych zasad moralnych, niż ci, którzy odpowiadają tylko za parę osób. Jest to różnica, którą Amerykanie zrozumieją i zaakceptują bez trudu, skoro zagrożone zostało ich własne bezpieczeństwo. Łatwo będzie pojąć, z moralnego punktu widzenia, że Bush może być zmuszony do popełnienia mniejszego zła po to, by umożliwić większe dobro"[1].
Podwójna moralność, dziel i rządź, sądy kapturowe (inkwizycyjne) - czyli tajne, bez obrońców i w szczególnym trybie, z pozbawianiem życia włącznie - oto podstawowa broń amerykańskiej "Sprawiedliwości bez granic", która już niedługo może się okazać "zemstą bez litości". Wszystko da się usprawiedliwić dla "wspólnego dobra, pokoju i bezpieczeństwa" (w domyśle, świata zachodniego). Wydaje się, że dokładnie taką samą retoryka posługiwali się zamachowcy, tylko chodziło im o inne dobro.
Dziś, kiedy rana jeszcze krwawi, takie zamiary wydają się usprawiedliwione, ale co będzie za powiedzmy dziesięć lat, gdy już nie będzie na świecie żadnej arabskiej grupy terrorystycznej o podłożu fundamentalizmu religijnego? Czy rozbudowane służby specjalne, w których rękach znajdzie się tak olbrzymia władza, pozbawiona cywilnej kontroli, zechcą ją kiedyś oddać lub ograniczyć? Czy raczej w imię jej dalszego dzierżenia znajdą sobie nowego wroga, innych fundamentalistów do ścigania?
Ale czemu z religijnym czasopiśmie zwracamy uwagę na sprawy będące domeną raczej publicystyki politycznej? W 13 rozdziale Księgi Objawienia prorokowi Janowi ukazana została wizja zwierzęcia wychodzącego z ziemi, podobnego do baranka, ale mówiącego jak smok i prześladującego w czasach ostatecznych lud Boży. Według adwentystycznej, liczącej ponad sto lat, interpretacji tego proroctwa zwierzę to symbolizuje Stany Zjednoczone Ameryki. Kraj podobny do baranka, będącego symbolem Chrystusa. Kraj wolności, równości, gwarantujący prawo do życia i szczęścia każdemu obywatelowi, niezależnie od pochodzenia, czy wyznania. Ale też kraj, który w pewnym momencie przemówi, jak smok, będący symbolem szatana. Proroctwo przewidziało taki czas, w którym postanowienia władz amerykańskich zadadzą kłam zasadom wolności i pokoju, jakie wcześniej uznawały za podwalinę swej polityki państwowej, a zastąpią je nietolerancją, prześladowaniami, przymusem, ekonomiczną kontrolą i ograniczaniem wolności.
Czy to możliwe, aby kraj będący dotychczas światowym strażnikiem demokracji miał się tak bardzo zmienić? Czas pokaże. Ale droga ku temu zastała już otwarta.
Andrzej Siciński
Warszawa, dn. 21.09.2001 r.
kontak z autorem serwisu Sylwestrem Szady |
kontakt z autorem artykułu |
dekalog.pl - domena darmowych kont email+WWW
Ostatnie zmiany: 03.10.2001 r.