Ewangelia,
którą głosimy.
CO TO ZNACZY "WIERZYĆ"?
Był czas w moim życiu, kiedy nie wiedziałem,
czy jestem zbawiony czy zgubiony. Pamiętam, kiedy pracowałem w pewnej wielkiej
firmie w Toronto i kiedy przenosiłem zlecenia z jednego oddziału tego przedsiębiorstwa
do drugiego. Gdy przemierzałem długie korytarze tej firmy, nie interesowałem
się treścią zleceń, jakie przenosiłem z jednego do drugiego oddziału. Natomiast
zadawałem sobie tylko jedno pytanie: "Czy jestem zbawiony, czy zgubiony?"
Po pewnym czasie opuściłem pracę w tej firmie i zostałem wysłany przez
Kanadyjskie Towarzystwo Biblijne jako kolporter Biblii do Muskoka, gdzie
były wielkie amerykańskie tereny rozrywkowe. Lecz kiedy przemierzałem zakurzone
drogi wiejskie z plecakiem pełnym Biblii, nie widziałem ani pięknych jezior
i rzek, ani wspaniałych kwiatów i wiecznej zieloności traw. Nie słyszałem
też śpiewu ptaków. Wciąż natomiast zadawałem sobie to samo pytanie: "Panie,
czy jestem zbawiony, czy zgubiony? Jeślim zgubiony, to daj mi znak, abym
mógł być zbawiony, jeśli zaś jestem zbawiony, to daj mi znak, bym się mógł
rozradować w Twoim zbawieniu." Lecz minęło lato i skończyła się moja praca
kolporterska, a wróciwszy do Toronto, nadal nie wiedziałem, czy jestem
przeznaczony dla niebios czy dla piekieł. W pierwszą niedzielę po moim
powrocie, poszedłem do kościoła ewangelicko-reformowanego i gdy usiadłem
na chórze, pochyliłem głowę i modliłem się, aby pastor przemówił tym razem
o zbawiającej wierze i w ten sposób rozwiązał mój problem. Wreszcie pastor
Mac Phersnn wszedł na katedrę i zaczęło się nabożeństwo. I rzeczywiście,
tym razem przemawiał on na temat wiary. Słuchałem w najwyższym napięciu,
lecz po nabożeństwie, z setkami innych uczestników, wyszedłem w ciemność
nocy, nadal nie wiedząc, czy jestem zbawiony czy zgubiony. Dlaczego? Czyżby
dlatego, że dr. Mac Pherson nie głosił Ewangelii? Ale przecież on głosił
Ewangelię. Przecież nieraz powtarzał: "Wierz w Pana Jezusa Chrystusa, a
będziesz zbawiony." Jakaż więc była przyczyna mojej nieświadomości? Niech
mi wolno będzie odpowiedzieć. W czasie swego przemówienia, kaznodzieja
ani razu nie powiedział co ma na myśli, mówiąc o wierze i posługując się
słowem "wierzyć". I to właśnie było moim problemem. Nigdy bowiem, ani przez
chwilę, nie przestawałem wierzyć. Od czasów dzieciństwa wierzyłem tak,
jak wierzę, a mimo to nie wiedziałem wówczas, czy jestem chrześcijaninem
czy nie. Widzicie zatem, nie było w naszym mieście ani ateistów, ani agnostyków,
ani sceptyków, nigdy też nie słyszałem o niewierzących, każdy bowiem uważał
się za
wierzącego. Niektórzy byli alkoholikami, inni
klęli i używali nieprzyzwoitych słów, wielu kłamało, a nawet
kradło. I jeśli nawet wszyscy ci ludzie nie przyznawali
się do chrześcijaństwa, to jednak wszyscy oni mieli
jakąś wiarę czy wierzenia religijne. Nie było
wśród nich nikogo, kto by kwestionował prawdziwość Słowa Bożego. W podobnej
sytuacji znajdują się miliony ludzi. Spotykałem takich ludzi wszędzie,
dokądkolwiek się udawałem. W dawnej Rosji, w Hiszpani, we Włoszech i wielu
innych krajach Europy, jak również w Ameryce są dosłownie miliony takich,
którzy wierzą, ale nie są zbawieni. Jeśli zatem miliony wierzą w Chrystusa,
nie będąc chrześcijanami, to co to znaczy?
Pewnego dnia przejrzałem niewielką książeczkę,
używaną tak często przez królową Marię w jej osobistej pracy;
była to książeczka Cuttinga - "Pewność i radość
zbawienia". W rezultacie zapoznania się z tą książeczką, moje
wątpliwości pierzchły. Zostałem zapewniony o
swoim zbawieniu i od tego dnia aż do dziś nie doznawałem najmniejszych
wątpliwości.
TRZY KROKI
Są trzy kroki na drodze zbawiającej wiary. Są
to jakby trzy szczeble drabiny. Pierwsze dwa - nie zbawią, lecz
trzeci może zbawić. Jednakże nie możesz uczynić
trzeciego kroku, jeśliś nie uczynił dwóch poprzednich.
SŁUCHANIE
Pierwszy krok oznaczam po prostu słowem "słuchać".
"Jakże uwierzą, jeśliby nic nie usłyszeli?"
Trzeba wiedzieć o zbawieniu Bożym, zanim się
będzie mogło w nie uwierzyć. Dlatego wlaśnie wysyłamy misjonarzy do Chin,
do Indii, do Afryki. Poganie muszą usłyszeć, zanim by mogli uwierzyć. Lecz
jestem pewny, że nie mogę poprzestać na tym pierwszym kroku. Jestem też
pewien, że chyba wszyscy czytelnicy tych moich rozważań słyszeli wciąż,
nieustannie, poselstwo o zbawieniu Bożym. Dlatego też uczyniliście pierwszy
krok, albowiem słyszeliście.
WIARA
Drugi krok oznaczam po prostu słowem "wierzyć".
Co to znaczy "wierzyć"? Znaczy to, w potocznej mowie, "zgodność myśli z
prawdą". Encyklopedia mówi - "zgodzić się na coś w myśli". Jeśli zatem
zgodziliście się w myśli z prawdą Ewangelii, to znaczy, żeście uwierzyli.
Uczyniliście zatem drugi krok. Ale jeszcze nie jesteście zbawieni. Kiedy
tłumacze Biblii na język angielski (t.zw. "Wersji króla Jakuba") trudzili
się nad przekładem Starego Testamentu, znaleźli tam pewne słowo hebrajskie,
dla którego długo szukali angielskiego odpowiednika. Wreszcie zdecydowali
się na słowo "zaufać", i właśnie dlatego tak często występuje to słowo
w przekładzie Starego Testamentu. W stosownym czasie tłumacze ci przystąpili
do pracy nad Nowym Testamentem i napotkali tam to samo słowo, lecz w brzmieniu
greckim, i znów zaczęli szukać dla niego
angielskiego odpowiednika. I dla niezrozumiałych
powodów zdecydowali się oni wybrać całkiem inne słowo,
wybrali bowiem słowo "wierzyć". Gdyby byli konsekwentni,
gdyby zastosowali to słowo, którym się posłużyli
przy tłumaczeniu Starego Testamentu, to niniejsza
analiza nie byłaby potrzebna. Lecz oni posłużyli się, jak zaznaczyłem,
słowem "wierzyć" i oto dlaczego to słowo występuje tak często w Piśmie
św. Nowego Testamentu, szczególnie w Ewangielii św. Jana i w Listach Pawła.
Wywołało to wiele zamętu i nieporozumień.
Widzicie, słowo "wierzyć" ma do czynienia z umysłem,
z intelektem. Używa się go na oznaczenie pewnego procesu umysłowego. Lecz
możecie wierzyć w odniesieniu do Jezusa Chrystusa we wszystko, co byście
chcieli, a mimo to nie będziecie zbawieni. Możecie wierzyć we wszystko,
w Go ja wierzę w odniesieniu do Biblii, i mimo to możecie być zgubieni
na wieki. Taka również jest bowiem wiara demonów. Słowo Boże oznajmia nam,
że demony też wierzą i drżą. Były one pierwszymi, którzy wyznawali, że
Jezus jest Synem Bożym, lecz nie poddały Mu się. Wierzą oni może jeszcze
więcej, niż ty, w Chrystusa. Na moment nawet nie wątpią w Jego boskość,
ale wiara ich jest czysto intelektualna. Wiara ta nie przekształca ich
bytu i ich zatrata jest pewna, dlatego też drżą.
Pewnego razu wszedłem w ściślejszy kontakt z
pewną denominacją i pragnąłem odkryć, w miarę możności, podstawę, która
służyła tej grupie do przyjmowania nowych członków. Dowiedziałem się, że
kandydatom na członków zadawano jedno jedyne pytanie, złożone z dwóch części,
a mianowicie: "Czy wierzysz, że Bóg cię miłuje i że Jezus Chrystus, Jego
syn, umarł za ciebie?" Jeśli kandydaci odpowiedzieli twierdząco na to pytanie,
to byli przyjmowani na członków.
Lecz któż nie wierzy w miłość Bożą? Każdy, kto
wierzy w Biblię, wierzy również w tę prawde. I któż nie wierzy, że Jezus
Chrystus umarł za ludzkość? Biblia mówi, że umarł, przeto, jeśli wierzysz
Biblii, to wierzysz jednocześnie, że On umarł za ciebie. Ale to jeszcze
nie czyni z ciebie chrześcijanina, nie odmienia to bowiem twego życia.
.Jest to sprawa czysto intelektualna. Tysiące wierzą w miłość Bożą i w
śmierć Chrystusa, a mimo to nie są chrześcijanami. Drugi krok nie zbawi
nikogo a na tym właśnie poprzesta,ją liczne rzesze. Czynią one drugi krok,
ale nie czynią trzeciego kroku. Dlatego też nie dostępują zbawienia.
Jakie zazwyczaj pytania zadaje się tym, którzy
pragną przyłączyć się do Kościoła? Oto owe pytania: "Czy wierzysz, że Chrystus
narodził sie z Dziewicy, czy wierzysz w Jego śmierć i zmartwychwstanie,
i w Jego powtórne przyjście? Czy wierzysz, że Chrystus umarł za twoje grzechy?"
Takie pytania mają charakter doktrynainy i każdy może na nie odpowiedzieć
twierdząco, z intelektualnego stanowiska. A jakie pytania ja chcę zadać?
Oto one: "Czy narodziłeś sie na nowo? Czy jesleś zbawiony? Czy przyjąłeś
Jezusa Chrystusa?" Takie pytania mają charakter empiryczny, doświadczalny.
Jeśli możesz na nie odpowiedzieć twierdząco, to nie będę się troszczył
o pozostałe pytania.
UFNOŚĆ
Trzecim krokiem decydującym dla sprawy zbawienia
jest krok, który okreśiam po prostu słowem "ufność".
I oto teraz musze się zwrócić do nowego tłumaczenia
Pisma św. (The New English Bible). Nareszcie to stare,
błędne i bałamutne tłumaczenie zostało poprawione.
Po trzystu piećdziesięciu latach słowo "wierzyć" zostało usunięte. Po czterdziestu
latach mojego kaznodziejstwa mam dziś przy moim boku jako sprzymierzeńca
nowe tłumaczenie Pisma św. Gdy strażnik wiezienia w Filippi zapytał - "Co
mam czynić, abym był zbawiony?" - odpowiedź, jak to podaje nowe tłumaczenie,
brzmiała: "Złóż wszelką swą ufność w Panu Jezusie, a będziesz zbawiony"
(Dzieje Apostolskie 16: 30-31). I raz po raz zamiast słowa wierzyć, natrafiam
na zwrot - "zaufaj" lub "połóż swą ufność w Panu Jezusie". To nie dotyczy
sferu intelektu, to dotyczy woli i konieczności podjęcia decyzji. Są mnogie
rzesze takich, którzy wierzą, ale którzy nigdy nie zaufali! W Starym Testamencie
droga zbawienia zawiera się w takich słowach: "Ufajcie w Panu" (Psalm 4:
6). W Nowym Testamencie, w dotychczasowym tłumaczeniu, spotykaliśmy zwrot:
"Wierz w Pana". Stary Testament był przełożony poprawnie. Jeśli "złożysz
swą ufność w Panu" - będziesz zbawiony. A teraz zadajmy sobie pytanie:
jakie jest znaczenie słowa "zaufać"?
Po pierwsze, słowo to wyklucza pojęcie wysiłku.
Czy ktoś usiłował kiedyś nauczyć cię pływać? Czy wobec tego
pamiętasz, jak stałeś obok swego instruktora,
nad wodą i czy pamiętasz jego pouczenia, kiedy mówił: "Woda może utrzymać
twój ciężar. Wszystko, czego się oczekuje od ciebie polega na tym, abyś
zaufał wodzie. A teraz rzuć się do wody i pływaj." I czy pamiętasz, jak
się rzuciłeś do wody i jak szedłeś na dno? Potem znów stanąłeś obok instruktora,
a on cię pytał: "Dlaczego napinałeś mięśnie? Dlaczego wstrzymywałeś oddech?
Czy nie możesz zaufać wodzie? Patrz, przecież woda unosi całą flotę statków.
Ona tak samo może ciebie unieść na swej powierzchni." I znów szedłeś do
wody, ale nieznacznie wstrzymywałeś oddech i napinałeś mięśnie i znowu
szedłeś na dno. I jeszcze raz stanąłeś u boku instruktora i on znów cię
nakłaniał, abyś zaufał wodzie i tym razem bez wysiłku z swej strony rzucałeś
się w wodę i doznawałeś zadowolenia i radości, konstatując, że płyniesz.
Pragnąłbym, aby każdy z was mógł popłynąć nurtem zbawienia Bożego. Odłóżcie
przeto swe wysiłki, zaniechajcie zmagań, nie usiłujcie dopomóc sobie uczynkami
pobożności, lecz płyńcie. Jak długo bowiem wkładacie w to swój wysiłek,
dopóty jeszcze nie zdobyliście się na ufność.
Po drugie, ufność zawiera w sobie moment oddania.
Najlepszą ilustracją tego jest obrzęd zaślubin. Oto młody
ezłowiek dotrzymuje towarzystwa dziewczynie,
a w końcu zadaje jej decydujące pytanie, ona zaś odpowiada: "tak". Odtąd
są zaręczeni. Teraz młodzieniec czyni wiele obietnic, a narzeczona wierzy,
że on wie, co mówi. Potem przychodzą do niej młode przyjaciółki i zadają
jej pytania. "Rozumiemy" - powiadają, "że ten młody człowiek obiecał ci
założenie ogniska domowego." "Tak, obiecał" - odpowiada dziewczyna. "Zapewnial
cie również, że bedzie cię ubierał i karmił. Powiedz nam, czy już ci stworzył
ognisko domowe?" "Ach nie," - brzmi odpowiedź, "mieszkam jeszcze u rodziców".
"A co z utrzymaniem? Czy on cie utrzymuje?" "O nie, oprócz tych chwil,
kiedy zaprasza mię do restauracji, ale i wtedy ja czasem płace rachunki."
A czy cię ubiera?" "Nie, to moi rodzice troszczą się, bym była ubrana".
"I mimo to wierzysz młodemu człowiekowi?" "Tak jest, wierzę. Wierzę w każde
jego słowo i nie mam żadnych wątpliwości." Widzicie, uczyniła ona drugi
krok, zawierzywszy swojemu narzeczonemu. Na koniec przychodzi niezapomniany
dzień, kiedy młody człowiek staje przed Kościołem, naprzeciw duchownego.
Nigdy w życiu żadne oczekiwanie nie było tak długie. Wydaje się, że to
wiek cały. Wreszcie w takt marsza weselnego idzie przez całą nawę oblubienica,
prowadzona pod rękę przez swego ojca. Wszystkie spojrzenia spoczywają na
niej. A że idzie pomału, jest czas, aby podziwiać jej suknię ślubną. Na
koniec dochodzi do ołtarza i staje przy boku swego wybranego. Duchowny
zadaje ważne pytania: "Czy chcesz?" A ona odpowiada: "chcę." A potem następuje
coś, czego nigdy przedtem nie było. (Tu zwróćcie uwagę na mój specyficzny
sposób opisu). Po raz pierwszy oblubienica powierza się wybranemu, powierza
się w pełnym zaufaniu. Biorąc go pod rękę, opuszcza teraz wespół z nim
wnętrze kościoła. Już teraz on jest za nią odpowiedzialny, jej wszystkie
troski przeminęły. On musi troszczyć się o nią. Po pewnym czasie młode
przyjaciółki znów przychodzą do niej. "Czy stworzył ci ognisko domowe?"
- zapytują. "O, tak!" - woła ona, żyjemy teraz razem we wspólnym, własnym
domu." "Czy utrzymuje cię?" "Tak, płaci on za wszystkie rachunki ze sklepu
spożywczego i troszczy się, byśmy mieli co jeść." "A czy cię ubiera?" "O,
tak, kupuje mi stroje, może nie tyle, ilebym chciała, ale napewno tyle,
ile mi potrzeba. Naprawdę, on troszczy się o wszystko."
A teraz zadajmy sobie pytanie: kiedy ona to wszystko
osiągnęła? Czy wówczas, kiedy uczyniła drugi krok i zawierzyła mu, czy
przy trzecim kroku, kiedy mu zaufała? Jak widzicie, póki mu wierzyła, nie
miała jeszcze nic. Lecz kiedy mu zaufała, czego wyrazem był obrzęd ślubny,
otrzymała wszystko. Możecie wierzyć, a mimo to nic nie otrzymać. Ale w,
tym mcmencie, kiedy zaufawszy oddacie się Jezusowi Chrystusowi, gdy położycie
w Nim wszystką ufność, będziecie zbawieni. Czy już dokonaliśeie tego? Widzicie,
że to wymaga oddania się Mu. Jest to coś, czego musicie dokonać. Podobnie
jak owa młoda niewiasta oddała swe losy definitywnie w ręce wybranego,
na całą resztę życia, tak samo i wy musicie się oddać Panu Jezusowi Chrystusowi,
na całe
życie i na wieki, jeśli macie być zbawieni. Drugi
krok nie doprowadzi jeszcze do zbawienia, niezbedne jest, abyście uczynili
trzeci krok. Musicie zaufać Jezusowi Chrystusowi. Czy jesteście gotowi
uczynić to, co uczyniła owa młoda niewiasta? Czy jesteście zdecydowani
powierzyć swe życie niebiańskiemu Oblubieńcowi, jak owa niewiasta powierzyła
swe życie ziemskiemu narzeczonemu? Czy będziecie Mu posłuszni? Jeśli tak,
to staniecie się Jego własnością na zawsze, a On przejmie odpowiedzialność
za wasze losy. Oto pływak walcząc z żywiołem tonie. Idzie na dno po raz
pierwszy, walcząc wytrwale, a na brzegu stoi człowiek z założonymi rękami
i nic nie czyni, aby rzucić się w wodę i aby ratować tonącego. Tonący po
raz drugi zanurza się
pod wodą. I walczy nadal. Ale i tym razem człowiek
na brzegu nie czyni nic dla jego ratunku. Teraz tonący idzie po raz trzeci
i ostatni na dno. I już nie walczy. Ramiona mu opadły, a usta zdołały jeszcze
zawołać rozpaczliwie: ratunku! I teraz człowiek z brzegu rzuca się do wody
i ratuje tonącego. Dlaczego nie uczynił tego przedtem? Ponieważ tonący
myślał, że będzie mógł się sam uratować. Człowiek z brzegu czekał, aż tonący
poniecha wysiłku. Lecz w tym momencie, gdy tonący był gotów zaufać ratownikowi,
został ocalony. Gdy ratownik zbliżył się do niego w wodzie, wszystko, co
tonący powinien był uczynić, ograniczyło się do calkowitego poddania sie
ratownikowi, który pośpieszył mu na pomoc. I właśnie w tym momencie, w
którym zaufał ratującemu, tonący został uratowany. A kiedyż ty, mój przyjacielu,
bedziesz gotów zaufać swojemu Ratownikowi, którym jest zmartwychwstały
i żyjący Chrystus? Kiedy to uczynisz, będziesz również uratowany, będziesz
zbawiony. To, że wierzysz w Niego, jeszcze cię nie zbawi; musisz bowiem
zaufać Mu, wtedy dopiero bedziesz zbawiony. "Wierz w Pana Jezusa Chrystusa,
a bedziesz zbawiony."
Czy na tym właśnie polega sens tego, co mówię
o ginącej duszy? Na pewno nie. Gdybym miał powiedzieć, że mam argument
i gdybym został zapytany o sens słowa "wierzyć", to bym nie posłużył się
starym tłumaczeniem
Pisma św., tzw. wersją króla Jakuba, posługuję
się bowiem nowym tłumaczeniem i odpowiadam pytającemu:
"Złóż ufność swą w Panu Jezusie, a będziesz zbawiony."
Po trzecie, z ufnością wiąże się działanie. Pozwólcie,
że wytłumaczę co mam na myśli. Było to 30 czerwca 1858 r. Był piękny poranek.
Poteżne kaskady Niagary grzmiały uderzając o skały u podnóża wodospadu.
Od brzegu do brzegu została przeciągnięta lina, długa na 1.100 stóp. Po
tej linie miał przejść najsławniejszy linoskoczek świata Charles Blondin.
Zorganizowano specjalne pociągi z Toronto i Buffalo, które przywiozły tysiące
ciekawych. Balansując swoją czterdziestofuntową tyczką, Ćharles Blondin
wstąpił na linę i przy akompaniamencie huczących wód przeszedl na drugi
brzeg. Wtedy okrzyki zachwytu zgromadzonych rzesz przebiły się przez szum
huczących wód. Obróciwszy się ku tłumom, Charles Blondin rzucił przerażającą
propozycje: oto gotów jest przenieść na swoich barkach inną osobę, z jednego
brzegu na drugi, po rozpiętej linie. Lecz kto ma być tą osobą? Ludzie podnieceni
zastanawiali sie nad tym pomiedzy sobą. "Czy pan wierzy, że mogę przenieść
pana na drugi brzeg?" - zapytał linoskoczek, patrząc w czyjąś twarz. "Oczywiście,
wierzę" - padła natychmiastowa odpowiedź. "A więc pozwoli sie pan przenieść?"
- zapytał nasz bohater. "Czy pozwolę? Ależ nie! Przecież nie będe narażać
swego życia, jak pan je naraża" - odpowiedział zapytany i natychmiast się
wycofał. "A pan?" - zapytał Blondin Henryka Colcorda, który był jego impresariem.
"Czy pan wierzy, że mogę przenieść pana na drugą stronę?" "Wierzę i nie
mam najmniejszych wątpliwości" - odpowiedział zapytany.
"Czy mi pan zaufa?"
"Tak."
Publiczność wstrzymała oddech. Nastąpił start.
Lina uginała sie pod cieżarem dwóch ludzi. Krok za krokiezr, zwolna ale
pewnie, bez wahania, dwóch ludzi przesuwało się po linie, jeden na barkach
drugiego. Jakaż to wielka ufność! Środek został już osiągniety. Szli nad
kłębiącą się, szumiącą, pokrytą pianą wodą, a w dole posępne skały, sterczały
ku górze. Zbliżali się już do brzegu kanadyjskiego. Ogromna cisza owładneła
podnieccnymi tłumami. Ludzie wstrzymali oddechy. Wysiłek był straszny.
Nagle nastąpiła pauza. Jakiś kiepski dowcipniś szarpnął był line, tak,
że się niebezpiecznie zakołysała. Blondin kazał Colcordowi zejść ze swoich
ramion, co on też uczynił, stając jedną nogą na linie i trzymając się barków
Blondina. "Henryku" - powiedzał Blondin, "już nie jesteś pan więcej Colcordem,
lecz jesteś teraz mną, moją cząstką. Jeśli ja się zakołysze, ty uczyń to
samo, ale nie próbuj sam zachować równowagi, bo inaczej obaj zginiemy."
Colcord wspiął się z powrotem na barki Blondina. Lina zakołysała się jeszcze
bardziej, Blondin zaś przyśpieszył kroku, biegnąc prawie. Jak mógł utrzymać
równowagę - tego nikt nie mógł pojąć. Nareszcie dotarł do brzegu, oto ostatni
krok został zrobiony i stopy stanęły na twardym gruncie. Widzowie szaleli
z podniecenia. Napiecie pryslo;
szarpiące nerwy doświadczenie dobiegło końca.
Nad przepaścią pomiędzy doczesnością a wiecznością,
jest rozpięta długa lina zbawienia. Nikt jej nie może
zerwać. I tylko Jezus Chrystus jest w możności
przejść po niej. Możesz słyszeć o tym i jak ów pierwszy z widzów nad Niagarą
wierzyć, że On może cie przenieść na drugą stronę. Lecz dopóki nie zrobisz
definitywnego kroku i dopóki nie powierzysz się całkowicie Zbawcy, nie
bedziesz mógł przejść na drugi brzeg. Możesz wierzyć, ale musisz ponadto
zaufać. Powiedz mi, przyjacielu. czyś zaufał? Czy tylko wierzysz swym umysłem,
a nie uczyniłeś ostatniego i decydującego kroku? Jeśli tak, to czyż definitywnym
aktem twojej woli nie powinno być "złożenie swego zauiania w Panu Jezusie?"
Jeśli to uczynisz, bedziesz zbawiony. Czy uczynisz to? Uczyń to, uczyń
to teraz.
Powrót
Następna strona
Możesz
napisać do mnie:
garbul@logonet.com.pl
[początek]