poprzedni nastepny
linki autorzy opracowań książki kontakt lista tematyczna lista chronologiczna strona główna

Służba zdrowia widziana przez pacjenta.

Zechcę wykazać, że upatrywanie w lekarzach przyczyn katastrofy w sektorze usług medycznych świadczy być może co najmniej o ślepocie. Każdy z nas ma od czasu do czasu - daj Boże, jak najrzadziej - do czynienia z publiczną służbą zdrowia. Z góry przepraszam, że moje spostrzeżenia będą banalne, fragmentaryczne i lokalne.

NFZ życzy wszystkim ubezpieczonym samoistnego wyzdrowienia,
ewentualnie przeniesienia zaplanowanej choroby na następny rok.


Jakże często słyszymy życzenie, by na publiczną służbę zdrowia spuścić bombę, by została ona starta z powierzchni ziemi, po to by dać szansę na powstanie czegoś nowego i zdrowego. Ewidentnie widać, a co gorsza czuć, że pacjent to szkodnik i intruz, z którym generalnie są kłopoty. Najlepiej by go nie było. Jest lekceważąco traktowany, z przysłowiowej góry, jak petent, a nie jak ktoś, kto ten bajzel utrzymuje. Przecież każdy, kto był w prywatnym gabinecie czy przychodni musiał widzieć całkowicie inne traktowanie. Warto chwilę zastanowić się nad tym, co czyni różnicę. Bez nadmiernych wytężeń umysłu odkrywamy, że różnicę sprawia odchudzenie naszych portfeli.

Pewnie, że na co dzień chcielibyśmy spotykać świętych, ale zamiast wymagać takiej postawy od innych, sami powinniśmy uważać się za mniejszych, za gotowych służyć i wybaczać innym. “Na co może się uskarżać człowiek póki żyje? Niech się uskarża na swoje grzechy!” (Lamentacje 3, 39 NP). Przecież postawa taka nie oznacza odmóżdżenia i ślepoty na powszechną grabież, kłamstwo, demoralizację i krzywdę.

Wiemy, że lekarze, pielęgniarki, salowe nie pochodzą z innej planety, ani też ze środowisk szczególnie kryminogennych. To nasi sąsiedzi, znajomi, rodzina. Mieszkają obok nas. Maja takie same potrzeby jak my. Chcą godnie pracować i żyć. Mają też takiego samego pecha jak my: żyją w państwie karygodnie zarządzanym. Są wespół z nami ofiarami. Są okradani z należnych im wynagrodzeń, z godnych warunków wykonywania zawodu. Też tęsknią do normalności, by bez wyciągania ręki po łapówkę, żyć na należnym, odpowiadającym kompetencjom i odpowiedzialności poziomie. Świadomi są relacji płacowych lekarzy i pielęgniarek w krajach zachodnich i USA oraz zakresu prac i umiejętności wymaganych w Polsce. Relacje są całkowicie odwrotne. To jest też kolejną przyczyną frustracji środowiska.

Chociaż z powyższego co chwilę wynika, że to (1) pieniądz i (2) właściwa organizacja oraz (3) konkurencja zapewnia różnicę w funkcjonowaniu tego sektora. Przecież nasi “mężowie stanu” nie chcą tego zauważyć. Nie chcą oddać nam naszych pieniędzy, tak by to za nami pacjentami bezzwłocznie szły prawdziwe i godziwe pieniądze za rzeczywiście wykonane usługi medyczne.

Tegoroczne kontrakty funduszy zdrowia (dawniej: kas chorych) ze szpitalami i przychodniami są jawnie demoralizujące, korupcjogenne i kryminogenne. Ustalone daleko poniżej limity przyjęć wymuszają udział w coraz większej fikcji i w zalegalizowanym kłamstwie. Gorliwość z jaką politycy różnych maści zabiegają o dostęp do zarządzania tymi funduszami świadczy, ze stały się one dla nich żerowiskami. Kolejne przekształcenia, zmiany przepisów wykonawczych służy nie dobru pacjentów, ale przysłowiowemu mąceniu wody dla łatwiejszego się obławiania. Uważam, że skala nachalność tych działań i pogardzania nami stała się wręcz żenująca.

Przykład 1. Syn (13 lat) złamał palec u ręki a właśnie zlikwidowano ortopedyczną izbę przyjęć. By bezpłatnie (czytaj: na ubezpieczenie) obsłużyć przypadek, trzeba fikcyjnie przyjąć chłopca na oddział, by następnego dnia go ze szpitala wypisać.

Przykład 2. Lekarz rzadkiej specjalności z prawie 200 pacjentami może przyjmować 2 razy w tygodniu łącznie do 23 osób. Rodzaj chorób, jakimi się zajmuje wymusza częste wizyty choćby z kontrolnymi wynikami laboratoryjnymi. Fizycznie nie sposób by wszyscy zainteresowani w okienkach czasowych i liczbowych zostali obsłużeni. Muszą być przyjmowani w prywatnym czasie za własne gorące pieniądze. Oznacza to tez wielogodzinne kolejki, by załapać się w limicie przyjęć, oraz pokorne czekanie czy lekarz w ogóle zechce niezarejestrowanego przyjąć. Spotykam pacjentów czekających dosłownie od 2:00 do 15:00, z tego od około 6:00 poczekalni na twardych drewnianych krzesłach. Tak wcześnie przyjeżdżają, by ustawiać się w kolejkę do rejestracji z nadzieją oszczędzenia 50 zł.

Przykład 3. Lekarze, pielęgniarki i salowe i tak opłakanie wynagradzani mają zabierane przez szefostwo szpitala 25% zarobków na zakup leków dla pacjentów szpitala. Lekarz specjalista zarabia niewiele ponad 1000 zł, pielęgniarka około 800 zł, salowa poniżej 700 zł. Lekarz bez ogródek jawnym tekstem mówi, że “nie ma napędu, by wykonać badania diagnostyczne”. Nie tylko nie potępiam go za to, ja go rozumiem i współczuję mu. Nie oznacza to, że daję przyzwolenie na łapówki, ponieważ oznaczałoby to zielone światło dla wszystkich zawodów. Patologia życia społecznego byłaby nieznośna. Gdyby pracował w zawodzie np. w USA miałby problemy z zagospodarowaniem dochodów, a nie z ich pozyskaniem. Tym razem nie dałem łapówki, a przy wyjściu pozwoliłem sobie na gratyfikacje i prezenty dla białego personelu, chociaż co miesiąc z moich dochodów zabierana jest kwota około 350 zł. Uważam, że za takie pieniądze powinienem mieć należyta obsługę. A jak było? Nie mam uwag do personelu, przeciwnie należą się im podziękowania. Warunki pobytu są opłakane. Brak ręczników, mydła, papieru toaletowego, szafki z demobilu, każda inna i sfatygowana. Łóżka zapadające się – konieczne załatwienie sobie płyty lub deski pod materac. Kubki, miski, sztuce poniżej jakichkolwiek standardów: pogięte, poobijane, silnie zniszczone.

Pewien żydowski profesor ekonomii, a nacja ta słynie z umiejętności obracania pieniędzmi, stwierdził, że można wydawać pieniądze tylko na 3 sposoby.

  1. Swoje pieniądze na swoje potrzeby.

  2. Swoje pieniądze na potrzeby innych.

  3. Cudze pieniądze na potrzeby innych.

O ile najracjonalniej, bo zgodnie z możliwościami i najpilniejszymi potrzebami wydajemy przy 1-szym sposobie, to już 2-gi sposób nie gwarantuje, że optymalnie rozpoznamy potrzeby innych. Przecież żaden darczyńca nie chce, by jego krwawica była marnowana. To dlatego dobrze przygląda się czy rzeczywiście warto sięgać po portfel, a jeśli już tak zrobi, to zwykle ciekaw jest z jakim rezultatem wydane są jego pieniądze. Dlatego jeśli daje, to daje w najbliższym sąsiedztwie lub wiarygodnym, czytaj: godnym zaufania ludziom a rzadziej instytucjom.

Najgorszą z możliwych form wydawania pieniędzy jest forma 3. Nie swoje pieniądze wydajemy na potrzeby anonimowego odbiorcy. Ta forma właściwa jest państwu, co faktycznie oznacza urzędników, którzy generalnie rzadko szanują publiczny pieniądz z wielu względów oraz jeszcze rzadziej szanują świadczeniobiorców. Zarządzanie podatkami stwarza urzędnikom uprzywilejowaną pozycję dostępu do publicznych (niczyich) pieniędzy. Temat ten wart jest oddzielnego omówienia.

Przywołałem powyższą lekcje, by uświadomić jak w praktyce zarządzamy swoimi pieniędzmi, gdy nie jesteśmy zniewoleni. Czy oddajemy je sołtysowi, dzielnicowemu, czy sąsiadowi by nimi dysponował i zaspokajał nasze potrzeby? Tylko wariat mógłby zadać takie pytanie! A jednak jakże często słyszymy w TV żądanie, by państwo coś dla nas załatwiło, coś nam dało, zapominając, że jeśli już zrobi to za nasze lub naszych sąsiadów pieniądze, przy okazji nieprawdopodobnie je marnotrawiąc, wręcz jawnie rozkradając, to ustawi nas w pozycji żebrzących dziadów, który mogą liczyć na łaskę urzędników. Jeśli ktoś może coś dać, to jeszcze szybciej może nam przestać dawać, a prawdopodobnie w złotoustej argumentacji zacznie nam zabierać jakoby na potrzeby bardziej potrzebujących. Sami dajemy taką postawą moralne prawo państwu-janosikowi. Nie bez znaczenia jest babranie się w grzechu przez jednoznaczne lekceważenie 10-tego przykazania Bożego, by nie pożądać niczego, co nie jest naszą własnością: “ani żadnej rzeczy, która jego jest”. Zasada ta dała początek polskiej maksymie: „swego nie dawać, a cudzego nie brać”. Dlaczego nie korzystamy z mądrości minionych pokoleń?

Uważam, że tylko pełna prywatyzacja całej służby zdrowia, dobrowolne ubezpieczenia głównie u prywatnych ubezpieczycieli, swobodne dysponowanie całą kwotą ubezpieczenia od strony klienta-płatnika-pacjenta oraz pilnowanie prywatnego biznesu, jakim stałyby się placówki medyczne, jest lekarstwem na wszystkie wcześniej wymienione bolączki. Wydaje mi się, że wiedza ta staje się co raz powszechniejsza. Doświadczenia ostatnich lat pokazują, że sprywatyzowanie aptek, weterynarii spowodowało większą ich dostępność i kulturę obsługi.

Zmiany nie nastąpią dopóki ludzie nie zaczną szanować samych siebie. Dopóki nie przestaną oglądać się na wątpliwą pomoc państwa, co oznacza wszelkiej maści polityków obiecujących przysłowiowe gruszki na wierzbie. Powszechne i gromkie musi być żądanie: „Złodzieje oddajcie nasze pieniądze!”. Myślenie takie powinno przekładać się na decyzje przy urnach wyborczych, do władz wszelkich szczebli.

Mógłbym tak długo pisać, ale po co? Ci co wiedzą jak jest nie potrzebują czytać, a ci co jeszcze nie przejrzeli muszą doświadczyć na własnej skórze, chociaż to niczego gwarantuje: przecież mądry winien uczyć się na doświadczeniach innych.


Sylwester Szady,
10.03.2003 r.


Rysunki i tekst w ramce otrzymałem jako spam od anonimowego nadawcy.


kontak z autorem serwisu
Sylwestrem Szady

©  Dzisiejszy Eliasz, 1998-2004 http://eliasz.dekalog.pl

wizyt: 368

Wystawiono: 2004.03.10, ostatnie zmiany: ...

początek | strona główna | odtwarzanie MIDI | dodaj do ulubionych | rekomenduj znajomym | St@rtuj z Eliaszem