Zdecydowałem się pojechać do Krakowa w ostatniej chwili. I teraz, po kilkunastu dniach, muszę powiedzieć, że naprawdę cieszę się z podjęcia tej decyzji. Ale... - po kolei.
W piątek raniutko wyruszyłem z domu, zabierając po drodze dwie pasażerki - Henrykę, która po raz pierwszy chciała się wybrać na adwentystyczny zjazd oraz mamę Violi (mojej koleżanki jeszcze z czasów wspólnego działania w "Dźwięku Adwentu"), która wracała do domu po długich odwiedzinach. Podróż minęła szybko, bo moje pasażerki miały dużo do opowiadania (ja zresztą też). A nie było to próżne gadanie, bo Henryka miała wiele pytań i spostrzeżeń po swoich - kilku dopiero - uczestnictwach w sobotnich nabożeństwach. Teraz bardzo się radowała, że nadarzyła się możliwość podróży do Krakowa. Byliśmy gdzieś za Opolem, gdy Drugi (Misyjny !) Kongres Polonii Adwentystycznej rozpoczynał się. A my nadal rozmawialiśmy - m.in. o problemach dnia codziennego, ale w kontekście Bożej miłości... Po godzinie dwudziestej dotarliśmy do gościnnego domu w Pszczynie - celu podróży mamy Violi, gdzie chętnie przenocowaliśmy.
W sobotę praktycznie cały dzień spędziłem w hali "Wisły" - miejscu Kongresu. Przypomniałem sobie, że chyba ostatnim razem byłem tam przed kilkunastu laty, kiedy zielonoświątkowcy zorganizowali spotkanie z Davidem Wilkersonem, autorem książki "Krzyż i sztylet". Słyszałem, że tym razem były problemy z wynajęciem tej sali. A w sobotnie przedpołudnie sala, mieszcząca podobno 2 tys. osób, była więcej niż w 3/4 wypełniona. Panowała radosna, świąteczna atmosfera. Wielu uczestnikom pozostaną w pamięci wystąpienia kilku osób, które br. Kosowski zaprosił, by podzieliły się krótkimi doświadczeniami w ramach apelu ewangelizacyjnego. Od początku krakowskiego spotkania zauważało się położenie akcentu na misję. Tak było i w głównym kazaniu br. J.Paulsena, w którym mówił on o potrzebie przyjęcia Ducha Sw., jako o podstawie naszej misji.
Muzyczną oprawę nabożeństwa ubogacił m.in. ponad 60-osobowy chór Ziemi Cieszyńskiej, prowadzony przez Krzysztofa, który studiował też w "mojej" uczelni. Chór wykonał m.in. "Bóg znaczy miłość" - utwór z repertuaru "Dźwięku Adwentu", a jeszcze wcześniej zaśpiewany przez polski zespół na G.K. w Wiedniu (1975).
W kolejce po obiad zagadnęła mnie białostocczanka Halina - ponad 20 lat temu byliśmy razem na obozie młodzieżowym w Grzybowie. Ucieszyłem się, że jest w zborze; do Krakowa przyjechała z dorosłą już córką. W przerwie obiadowej - dalsze rozmowy, spotkania dawnych przyjaciół, możliwość poznania nowych ludzi - duchowych sióstr i braci, także z Niemiec i z USA. Po bardzo długim czasie mogłem zamienić kilka zdań z siostrą Aliną i bratem Stanisławem Dąbrowskimi - cieszą się dobrym zdrowiem. Spotkałem też Basię, która kiedyś obdarowała mnie całym zestawem swoich wierszy (do dwóch lub trzech z nich zrobiłem muzykę) - szkoda, że nie mieliśmy możliwości tym razem trochę dłużej porozmawiać. Tadeusz przekazał mi kilka interesujących książek ze swojego prywatnego nakładu, Andrzej zaś - zestaw odbitek kserograficznych z informacjami prasowymi dotyczącymi Kongresu i tego co działo się w Krakowie w minionych tygodniach w ramach programu "Z Jezusem bliżej człowieka. - Adwentyści dla Krakowa ". Naprawdę cieszę się i dziękuję Bogu za to, że w Krakowie, gdzie mieszkałem przez 16 lat, gdzie studiowałem i pracowałem, gdzie pożegnaliśmy naszą mamę, gdzie poznałem Anię i gdzie urodził się nam Olaf, istnieją teraz jakby jeszcze lepsze możliwości zwiastowania Dobrej Nowiny i pomagania ludziom. Przypominam sobie tu jednak coś jakby "memento" - wypowiedź E.G.White, w której daje ona do zrozumienia, że jeśli nie wykorzystamy dogodnego czasu dla pracy dla Boga, to będziemy musieli z większymi problemami kontynuować ją w czasie trudnym...
W programie popołudniowym po uroczystej części o charakterze dziękczynnym z wystąpieniami przedstawicieli władz i instytucji państwowych (tu na uwagę zasługiwał m.in. znaczący w swej treści list od prezydenta Kwaśniewskiego), goście z Rady Naczelnej Kościoła z USA oraz z Wydziału Transeuropejskiego znów skierowali uwagę obecnych na potrzeby i plany misyjne Kościoła. Chyba każdy zapamiętał co oznacza "Okno 10/40", będące jakby wyzwaniem dla misji globalnej. Dało się też odczuć wyrzut - napomnienie dla nas - Europejczyków, którzy uginamy się często pod wyimaginowanym ciężarem niemożności, zrzucając winę za małe rezultaty misyjne na sprawy zewnętrzne (np. ogólne zeświecczenie świata kultury zachodniej), zamiast uderzyć się w piersi i zaufać w pełni Bogu, który przecież tak bardzo pragnie obdarzyć nas obficie "mocą z wysokości". Oby zlecenie Pana Jezusa "Idźcie na cały świat..." stało się dla nas naprawdę najważniejsze !
Końcówkę sobotniego programu stanowił koncert, którego wykonawcami byli głównie znani adwentystyczni soliści oraz szczeciński "Jordan" i skoczowski kwartet "Razem". Szczególnym gościem był Walery - trębacz z Rosji wraz z akompaniatorką. Grali wspaniale, jak na muzyków ze wschodniej Europy przystało. W czasie koncertu też "naszły" mnie wspomnienia z czasów "Dźwięku Adwentu". Tak, to przecież Lucyna była filarem w głosach żeńskich, a Ernest - występujący teraz w kwartecie "Razem", był wtedy naszym pierwszym tenorem. Mojego późniejszego szwagra, Romana , który w hali "Wisły" śpiewał w latach 70-tych na festiwalu pioseni studenckiej, teraz zaś wystąpił ze swoim siostrzeńcem, Mariuszem, spotkałem przecież po raz pierwszy również przez "Dźwięk Adwentu", po naszym występie na lubelskim "Sacrosongu". W początkowych latach działalności zespołu śpiewał też z nami kolejny solista krakowskiego koncertu - Mirek. Po koncercie zagadnęła mnie Klaudia - jego żona, przedstawiając mi czworo swoich przyjaciół. Niektórzy z nich stanowią świeże siły młodego zboru Łódź-Górna, inni przygotowują się do chrztu. Myślę, że Klaudia wie dobrze czym jest misja - Pan obdarzył ją jakąś szczególną zdolnością docierania do ludzi poszukujących prawdy, a liczba osób, które dzięki tym kontaktom podjęły najważniejszą w życiu decyzję, stale rośnie. Do innej Klaudii - mojej siostrzenicy zatelefonowałem wieczorem z życzeniami urodzinowymi. Należy ona do nastolatków, do których też trzeba dotrzeć z misją...
Gdy mowa o misji, to myślę też nieraz o rodzinie mojej żony w Krakowie. Późnym wieczorem w sobotę odwiedziłem szwagierkę Basię, z którą spędziliśmy wiele miłych chwil w Essen przed miesiącem. Oddała mi książkę, krytykującą teorię ewolucji, jaką jej w lipcu pożyczyłem, twierdząc, że ma inne zdanie. Muszę przyznać, że Basia ma często dość oryginalne poglądy; ostatnio np. jest m.in. zafascynowana Nostradamusem - teraz dałem jej kopię jednego z roździałów "Apokalipsy" Freda Palli, gdzie jest mowa o jego "proroctwach"... Fred jest też w Krakowie. Ostatnio przeżywa trudne chwile w związku z problemami z akceptacją jego książek (dużo bym mógł o tym napisać, bo wielokrotnie pomagałem mu w korekcie i jesteśmy w stałym kontakcie). Dobrze, że udało mu się przybyć na Kongres - może pewne problemy uda się tu na miejscu w Polsce rozwiązać. Problemy mają to do siebie, że wynikają nieraz z jakichś drobnostek, jak to mogłem się przekonać w kwietniu, gdy po raz ostatni byliśmy z cała rodziną w Krakowie. O tym właśnie problemie, jaki zaistniał pomiędzy nami a moim szwagrem i jego żoną (wciąż jeszcze nie rozwiązanym...), rozmawiałem dość długo z moim teściem - to była ostatnia rozmowa dnia, zakończona już po 23-ciej... Wspomnę jeszcze o jednym miłym (misyjnym - jakże by inaczej) akcencie. U Basi oglądałem telewizyjną "Panoramę..." - pokazano dość długą (chyba ponad 2-min.) migawkę z naszego Kongresu, łącznie z wypowiedzią br. Paulsena i z b.sensowną informacją, dotyczącą charakterystyki Kościoła (wiara w bliskie powtórne przyjście Chr.; zachowywanie soboty). Trudno mi sobie wyobrazić, by tego typu informacja mogła pojawić się kiedyś w państwowej telewizji w Niemczech... W prasie była informacja, że Dr J.Paulsen złożył kilka oficjalnych wizyt, m.in. był u kard. F.Macharskiego. Tu znowu osobiste wspomnienie: ok. 20 lat temu skomponowałem "Prośbę" do wiersza B.Taborskiego, podarowując ten utworek Ewelinie, mojej niezapomnianej koleżance ze studiów, która prowadziła chórek i zespół instrumentalny w "Beczce". Mój utworek wykonali po raz pierwszy, jak się później dowiedziałem, na jakiejś szczególnej uroczystości z udziałem kard. Macharskiego właśnie (potem "Dźwięk Adwentu" miał tę pieśń w repertuarze).
Po dniu tak pełnym przeżyć, spotkań, wrażeń i rozmyślań, trudno mi było zasnąć...
W niedzielę z rana umówiłem się telefonicznie na dwa spotkania z osobami, których jeszcze nigdy nie widziałem - znajomymi z korespondencji. Ale o tym później... Na miejsce Kongresu zabrałem samochodem ojca oraz naszych niemieckich gości - br. Kobialków, których poznałem wczoraj. Br. Kobialka podarował mi swoją ostatnią książkę pt. "Revolution im Vatikan".
Z przedpołudniowego programu najbardziej utkwiło mi wystąpienie P.Roenfeldta - znowu o misji i o Duchu Sw., ale jakby jeszcze głębiej i wyraziściej. Ok. godz. 11-tej podszedł do mnie Daniel, z zapytaniem, czy mógłbym w dalszym ciągu programu akompaniować do wspólnego śpiewu. To zawsze robię chętnie... Miłą niespodziankę przeżyłem w czasie obiadu. Podeszła do mnie Grażyna (była uczennica Lucyny) z jej mężem, Bogdanem. Poznaliśmy się kilka lat temu, jeszcze zanim powołali do istnienia swoją mała prywatną księgarnię "Hosanna"(dzisiaj właśnie ktoś zamówił większą ilość pozycji z ich sklepu z myślą o stoisku na Kongresie). Są bardzo zaangażowanymi, wierzącymi ludźmi - w rozmowie przypomniałem sobie artykuł Grażyny, który napisała do jakiegoś młodzieżowego pisma ok. 4 lata temu, a który jakoś szczególnie pozytywnie odebrałem. Coraz bardziej jestem ostatnio przekonany co do faktu, że Bóg ma wiele swoich dzieci w różnych środowiskach i że nie powinniśmy się czuć osamotnieni. Eliasz czuł się tak kiedyś, ale Bóg objawił mu, że ma jeszcze 7 000 swoich wiernych... Myślę że dziś, w przededniu wypełnienia się ostatnich proroctw, wielu szczerych ludzi zrozumie lepiej Bożą drogę, akceptując także sabat, jako szczególny znak przynależności do Pana...
Punktualnie o 14-ej zjawił się Piotr - nie mieliśmy problemu z rozpoznaniem siebie. Na Piotra "natknąłem się" parę miesięcy temu, poszukując w Internecie materiałów, przydatnych w kontaktach ze "Swiadkami". Piotr był w "Organizacji"(jak to określa) ok. 8 lat i stosunkowo nie dawno z niej wystąpił. Ma kontakt z Zielonoświątkowcami, także z Chrześcijanami Dnia Sobotniego (!) - rozmawiał parokrotnie m.in. ze Stanisławem - bratem "wujka Władka", z którym ja z kolei miałem krótką, ale ważną rozmowę tego ranka (jakiż ten świat jest jednak mały...). Piotr nie wie jeszcze, gdzie jest jego miejsce. Mieliśmy naprawdę miłe spotkanie, Piotr został potem na popołudniowym programie w hali "Wisły". Na jakiś czas zniknął mi z oczu, powiedział mi potem, że Wiesiek z naszego zboru w Krakowie nawiązał z nim rozmowę i rozmawiali dość długo, jako że obaj mają w pewnym sensie podobne problemy.
Przed 17-tą Kongres zakończył się. Andrzej miał życzenie, by wśród wspólnie śpiewanych pieśni znalazła się jeszcze nasza wspólna ("AMBO"-wska) rzecz: "Wesel się bardzo..." - z zawartą w refrenie prośbą o "deszcz Ducha", co bardzo pasowałoby do treści rozważań na Kongresie. Nie było jednak już na to czasu (za to zagrałem to jako postludium...). Przed południem (zbyt późno) zaproponowałem Romanowi, że chętnie bym zaśpiewał "Ufajmy Mu...". Na to też nie wystarczyło czasu. Ta pieśń stała mi się chyba najbliższą. Tekst - cytat z E.G.White, odnaleziony w lekcjach "Szkoły Sobotniej" w ubiegłym roku - jest i bardzo "mocny" (trudności, krzyż, kielich goryczy...) i bardzo ciepły zarazem... Zaśpiewałem ją po raz pierwszy jako ostatni utwór jubileuszowego, XX Festiwalu "Hosanna" w Częstochowie w kwietniu 1998, ostatnio zaś 13.lipca w Zatoniu, kiedy to wybrałem się z Grzybowa na jeden dzień na Camp. "Ufajmy Mu zarówno w mrocznych jak i w pogodnych dniach" - to wezwanie jest i pozostanie aktualne.
Po zakończeniu niedzielnego programu miałem jeszcze kilka miłych rozmów. M.in. podeszła do mnie dziewczyna z fundacji "Zródła Zycia" (Monika, którą pamiętam z "Hosanny"), zdając mi relację z bardzo fajnej rozmowy, jaką miała w mieście kilka dni wcześniej (to była chyba akcja darmowego mierzenia ciśnienia). Otóż zagadnęła ją pewna pani, pytając czy mnie zna. Monika niewiele o mnie wiedziała, powiedziała, że mieszkam w Niemczech. Rozmówczyni wspomniała, że ja przed laty wielokrotnie ją odwiedzałem, rozmawialiśmy na tematy związane z Biblią a teraz prosiła o przekazanie pozdrowień dla mnie. Domyślam się, że była to pani Radosława Z. z al. Słowackiego, ko której trafiłem po raz pierwszy chyba w roku 1977, kiedy w krakowskim zborze regularnie mieliśmy kolportaż "od domu do domu".
Co do spotkań i rozmów w czasie trwania Kongresu, to było ich naprawdę wiele. Z Bernardem rozmawiałem krótko o Marioli. Może Pan chciałby nas użyć, aby jej pomóc? Od Pawła dowiedziałem się potem, że Bernard ma zostać rektorem jakiejś prywatnej uczelni (!). Inna budująca ciekawostka to fakt założenia przez Marka, (brata Pawła) i jego żonę prywatnego domu dziecka. Miło było porozmawiać z Rajmundem, "naszym człowiekiem" z G.K. - m.in. o jego liście (w "mojej" sprawie) do M.Kisa, także o tolerancji w kwestii muzyki w kościele. Wspomniałem Rajmundowi o czasopiśmie "RUaH", o tym, że córki Niemena w nurcie "chrześcijańskiej muzyki" działają (słyszał tylko o jednej z nich). Znowu nasuwa mi się wspomnienie, jak to nagrywaliśmy (z zespołem zorganizowanym przez Rajmunda) w studio u Niemena w Teatrze Narodowym w grudniu 1979... To bardzo dawne czasy. Za to nie tak dawno, bo końcem maja ub. roku Rajmund był w Essen na naszym polonijnym Kongresie. To był też bardzo piękny zjazd. Jakoś niefortunnie sią złożyło, że nikt nie napisał o tym sprawozdania do "Głosu Adwentu". Jednym ze szczególnych gości był wtedy zmarły tej wiosny Andrzej Korsak, autor bestselleru (tak chyba można powiedzieć) o Czechowskim. Był też kwartet "Razem", któremu załatwiłem dodatkowo koncert w polskiej parafii katolickiej w Essen... Ale wróćmy do Krakowa, do spotkań osobistych. Dla wujka Ustupskiego miałem małą niespodziankę - ciekawy materiał teologiczny, dotyczący proroctw Daniela z ostatnich roździałów, napisany przez amerykankę Marian Berry, sam tego jeszcze dokładnie nie przejrzałem (mam to od Franka R. z Hamburga) - dalszą część obiecałem przesłać do Zakopanego pocztą. Wujek Ustupski pozostanie dla mnie przykładem żywotności umysłu i prawdziwej pasji badania S łowa. Jak zawsze miło było spotkać Danusię i Jakuba z Berlina, Ryśka, którego daty... urodzin nigdy nie zapomnę (niektórzy wiedzą, dlaczego), Lucynę (z którą tym razem - niestety - nic "na żywo" nie wykonaliśmy), Beatkę i Sławka, którzy teraz usługują w Bielsku, itd., itd...
Dzień nie zakończył się dla mnie pożegnaniami po zakończeniu Kongresu (na koniec kupiłem jeszcze parę rzeczy ze stoiska "Głosu Nadziei" -m.in. serię kaset audio z wystąpieniami R.Burrilla, autora książek o rewolucji w kościele - to bardzo, bardzo aktualne). Teraz czekało mnie jeszcze jedno spotkanie z kimś, kogo jeszcze nie widziałem. Zostałem bardzo mile przyjęty przez Brata Józefa i Jego Małżonkę. Są już w wieku emerytalnym, a mieszkają w Krakowie od roku 1972. Byli tu więc wcześniej niż nasza rodzina, ale wtedy nie dane nam było się poznać. Teraz do spotkania doszło dzięki adresowi Brata Józefa zamieszczonym w jego książeczce "U wrót przestrzeni". Czytałem to wiele lat temu w formie skryptu, ale nie znałem "namiarów" autora, doktora fizyki. W lutym br. dostrzegłem wspomniany tytuł w księgarni "Hosanna" (Kraków, ul.Lubicz 40) i tak się zaczęła wymiana korespondencji. A teraz pierwsze spotkanie. Zahaczyliśmy wiele tematów (także kwestię sabatu). Budująca jest dla mnie szczerość i otwartość Brata Józefa, jego aktywność i wszechstronność. Nie obeszło się bez muzyki - mój rozmówca ma na swoim koncie szereg tekstów i melodii (jedna jest nawet w adwentystycznym śpiewniku). Przedstawiliśmy sobie nawzajem niektóre utwory (Brat Józef zaakompaniował żonie, ja zaśpiewałem wspomnianą wyżej "Ufajmy Mu"). Po domowej kolacji rozstaliśmy się, życząc sobie dobrych dalszych kontaktów.
Na tym nie koniec. Wieczorem chciałem jeszcze porozmawiać z Andrzejem. On tymczasem wybierał się jeszcze ze swoimi gośćmi (tj. z obiema swoimi siostrami oraz z Ireną i Waldemarem z Bochum) na spacer do Rynku. Zaprosili mnie, bym poszedł z nimi. To był b.dobry pomysł, po całym dniu na Kongresie. Andrzej pokazywał nam, co ostatnio zmieniło sią w Krakowie, wspominaliśmy też trochę... łódzkie czasy (Halina pamięta jeszcze całą piosenkę którą wtedy skomponowałem na pożegnanie, przed przeprowadzką do Krakowa - a propos: myślała do dziś, że to był też mój tekst, a to tymczasem Boy, czy Gałczyński, też nie jestem całkiem pewien). Zanim doszliśmy do Rynku Andrzej skręcił w ul. Sw. Tomasza (czy nazywała się przedtem "Solskiego"?) i ku naszemu zaskoczeniu... złożylismy wizytę Danusi K., która akurat rozpoczęła wielkie powakacyjne porządki. Okazało się, że Andrzej jest na tyle częstym gościem w tej rodzinie, że mógł pozwolić sobie na takie "najście"... Pożartowaliśmy, ale rozmawialiśmy też serio, a spotkanie zakończyliśmy moim zaśpiewaniem "Ufajmy Mu" i modlitwą - szczególnie w intencji Gieni, szwagierki Danusi, która jest w szpitalu i po operacji nie czuje się tak, jak można by tego oczekiwać. Ledwo doszliśmy do Rynku, niektórym z nas zrobiło się zimno, więc marszowym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną. Przed zaśnięciem długo rozmyślałem o minionym dniu i o wielu innych sprawach...
W poniedziałek - najpierw trochę czasu pośwęciłem na zakupy (jak zwykle przywożę z Polski coś ze "zdrowej żywności" - jeszcze tu tańszej, a także takie "smakołyki" jak ćwikła z chrzanem czy ogórki kiszone, które w Niemczech są znacznie droższe). Wstąpiłem też do księgarni "Hosanna". Sprzedawca (brat Bogdana) miał na ladzie akurat "Poradnik..." Freda. Wyraził swoją pełną aprobatę dla krytycznego spojrzenia autora na sprawę alternatywnych metod leczenia, zwłaszcza homeopatii (!) - to ciekawe, bo akurat ta dziedzina wydaje się wielu ludziom zupełnie "w porządku..." W "Hosannie" kupiłem też ostatni, wydany parę miesięcy temu numer "RUaH" - czasopismo, które w moim odczuciu stanowi swoisty "znak czasu", a także parę innych rzeczy, m.in. zareklamowaną mi w niedzielę przez Grażynę nową płytę CD z Ludźmierza. Muszę krytycznie przyznać, że w parę dni później, po jej wysłuchaniu, nie byłem tak bardzo zachwycony - owszem, jest kilka bardzo udanych i "pełnych Ducha" rzeczy, ale parę początkowych utworów sprawiło mi jakby zawód; czy jest to kwestia tylko mojego smaku i może analitycznego nastawienia teoretyka muzyki? - tu pozostawiam ocenę tym, którzy zechcą tych utworów wysłuchać...
Z banku na Wielopolu zatelefonowałem do domu i ucieszyłem się, słysząc Anię w dobrym nastroju. Marcel i Olaf spędzili ostatnie dni bardzo fajnie, była też ładna pogoda. W niedzielę Irena zabrała moją rodzinkę do Bochum, gdzie w zborze był "Kinderfest".
Odjeżdżając z Krakowa wczesnym popołudniem czułem się jakoś dziwnie, mimo że przeżyłem tak wiele wspaniałych chwil, o których tu napisałem. To dziwne samopoczucie wynikało z faktu, że po raz pierwszy w czasie odwiedzin w Krakowie nie byłem tam, gdzie była zawsze nasza "baza", na Dobrego Pasterza... Nie zatelefonowałem też tam, (tak ustaliliśmy z Anią), bo z e-maila w poprzednim tygodniu wywnioskowałem, że nie będę mile widzianym gościem... Może potrzeba jeszcze więcej czasu, by znów było dobrze. Wierzę, że Bóg może nas obdarzyć mądrością i w tej kwestii, byśmy wiedzieli, co dalej robić, jakie kroki podjąć jako ci, którzy pragną należeć do ludzi, o których Jezus powiedział: "Błogosławieni pokój czyniący". Obyśmy tylko zawsze byli gotowi Mu zaufać ! Głupio mi było też z uwagi na pewien drobiazg: zapowiedziałem w e-mailu naszym bliskim na Dobrego Pasterza, że odnalazłem ich videokasetę z malutką Patunią i... zapomniałem w końcu ją zabrać z domu (takie zapominalstwo zdarza się mi nie raz, co zwalam na karb "artystycznego roztargnienia", ale tym razem było mi szczególnie głupio, bo mogłem to przekazać przez Mitkę - kuzyna, z którym zresztą też jeszcze tego ranka porozmawiałem.
Pierwszym etapem podróży powrotnej było miasto moich narodzin - Bielsko-Biała. Po raz pierwszy udało mi się odwiedzić ciocię Wandę i wujka Stefana w "Samarytaninie", gdzie mieszkają od kilku miesięcy. Jakaż między nimi jest różnica - wujek ma jeszcze pełno planów, jest optymistą, ciocia zaś wprost przeciwnie. Starałem się ją także pocieszyć, pomodliliśmy się razem. Rozmawialiśmy o sytuacji ich samych oraz ich dzieci, a mojego kuzyna (wspomnianego parę zdań wcześniej) i kuzynki Basi, także o innych krewnych oraz o przyszłości starego domowstwa w Hałcnowie. Basię też chciałem odwiedzić przed wstąpieniem do "Samarytanina", ale byłem tam (po przeprowadzce) tylko jeden raz i - nie pamiętając dokładnego adresu - nie znalazłem tego domu; potem pomyślałem, by wstąpić do Heńka, jej męża do KSB, ale było już za późno.
Odjechałem z "Samarytanina" ok. godz. 17-tej i udałem się nową obwodnicą w kierunku Górnego Sląska. Przez spory odcinek drogi miałem trójkę pasażerów - autostopowiczów. Przysiedli się do mnie jeszcze przed Gliwicami. Byli to studenci: Kasia, Krzysztof i Adam (ten ostatni to... wegetarianin), powracający z wakacji w Grecji. Mieliśmy fajną rozmowę - wcale nie o wegetarianizmie w pierwszym rzędzie. Wykorzystałem fakt, że Kasia jest studentką polonistyki i zapytałem, ile mieli zajęć dotyczących literatury biblijnej. Potem rozmowa potoczyła się wartko, zahaczając o wiele tematów. Pod Wrocławiem pożegnaliśmy się, wymieniając adresy, a moi pasażerowie wysiedli z dodatkowym małym bagażem - serią kaset W.Veitha "Kreacjonizm" (fragmentu jednej z kaset posłuchaliśmy w podróży). Poniedziałek miałem więc też "misyjny".
Po 22-ej dotarłem do Wałbrzycha, gdzie przenocowałem u syna mojej piątkowej pasażerki - Henryki. Choć było b.późno, podzieliliśmy się jeszcze niektórymi (zwłaszcza... misyjnymi) nowinami. Sebastian i jego żona Edyta zostali ochrzczeni parę lat temu. Są kolporterami - w przedpokoju mieli sporo paczek z książkami "Wielki Bój". Zyczę im, by trwali w pierwszej miłości... Edyta powiedziała mi, że pamięta mnie z Zatonia (jak śpiewałem "Ufajmy Mu...").
A propos "Wielkiego Boju": książka rozchodzi się w dużych ilościach, nie tylko w Wałbrzychu. Na Kongresie rozmawiałem m.in. z Otkiem K., wspominając o moim (nie tylko moim) niesmaku w związku z jego formą działania (ulotki w czasie wizyty papieża - przywiózł je z Polski jako ciekawostkę Georg D.). Okazuje się jednak, że przyniosło to wiele dobrych kontaktów. Otek powiedział mi, że robi to z przekonaniem i nie proponowałby udziału w tego typu akcji komuś, kto nie podziela przekonania o słuszności takiej metody. Obecnie zaś pełno w jego stronach innych ulotek, reklamujących właśnie "Wielki Bój" - te nie są już tak bardzo "szokujące" jak poprzednio wspomniane. Krótko mówiąc: nie powinniśmy sią obawiać tego, co by można nazwać pluralizmem w misji. Mój dziadek też spotkał się najpierw z ulotką na temat zmiany przykazań Bożych, która była dla niego jakby "terapią wstrząsową" (będę chciał kiedyś opisać to, co mi opowiadał dziadek Wicek - to przecież początki adwentyzmu w naszej rodzinie !).
We wtorek wyjechaliśmy bardzo wcześnie (5.30). Pyszne były kanapki z domowym pasztetem z soczewicy, przygotowanym przez Edytę. W drodze Henryka opowiadała mi barwnie m.in. o swojej podróży pociągiem z Krakowa do Wałbrzycha, w nocy z niedzieli na poniedziałek, kiedy to dane jej było mieć też b. ciekawą, wręcz "burzliwą" rozmowę misyjną z pewnym mieszkańcem Wałbrzycha i z innymi współpasażerami. Rozmowa zakończyła się zaproszeniem tego pana na uroczystość chrztu - Henryka chciałaby być ochrzczona w Polsce na wiosnę. W Krakowie zapoznała się z moim ojcem, który ma jej udzielać lekcji przygotowawczych, o co prosiła go Halina. Chwała Panu !
Po 15-tej dotarliśmy do naszego "Ruhrgebiet", ale dopiero wieczorem (po moich wtorkowych lekcjach) opowiedziałem to i owo Ani. Teraz dowie się jeszcze więcej - będzie zapewne pierwszą czytelniczką tego wspomnienia, które przypomniało mi czasy pisania dziennika...
Chciałbym zakończyć jeszcze jakimś fajnym cytatem, dotyczącym misji. Może właśnie z "Wielkiego Boju"? Ponad sto lat temu Ellen White tak pisała o dokończeniu misji:
"Gdy nadejdzie czas, by Prawda została ogłoszona z wielką mocą, Pan będzie działać przez skromne narzędzia, kierując umysłami tych, którzy postanowili Mu służyć. Pracownicy zostaną bardziej uzdolnieni przez namaszczenie Duchem Swiętym niż przez teoretyczne wykształcenie. Ludzie wiary i modlitwy pobudzani będą do gorliwego głoszenia słów powierzonych im przez Boga. (...)" (s.491, wyd.VII, Warszawa 1990). Dalej następują bardzo mocne, szokujące zapewne wielu czytelników zdania (odsyłam do tekstu !); natchniona pisarka zapewnia jednak, że "te uroczyste ostrzeżenia wstrząsną ludźmi; tysięczne tłumy będą słuchać słów, których jeszcze nigdy nie słyszano." (tamże). Dalej jest mowa o walce przeciwko naśladowcom Chrystusa, o prześladowaniach. Autorka zauważa m.in., że "nie można służyć Bogu, nie wzbudzając jednocześnie sprzeciwu tłumów znajdujących się w duchowej ciemności." (tamże, s.494) I jeszcze kilka zdań z końcówki tego samego rozdziału ("Ostatnie ostrzeżenie"): "Słudzy Boży, rozpromienieni świętą gorliwością, będą śpieszyć z miejsca na miejsce, aby zwiastować poselstwo nieba. Tysiące ich przekażą ostrzeżenie całej ziemi. Będą się działy cuda, chorzy będą uzdrawiani, a różne znaki będą towarzyszyć wierzącym. Szatan również będzie czynił cuda, nawet spuści ogień z nieba (Obj.13,13). W takich okolicznościach mieszkańcy ziemi będą musieli dokonać wyboru, po której stronie staną. (...) Prawda widoczna jest w całej krasie, a szczere dzieci Boże zrywają wszystkie niewolące je pęta. Powiązanie rodzinne czy też przynależność kościelna nie mogą ich powstrzymać. Prawda staje się dla nich kosztowniejsza niż wszystko inne na świecie. Mimo działalności potęg przeciwnych Bogu wielka liczba ludzi stanie po stronie Pana." (tamże, s.495-6)
Wszystkim, którzy zechcieli przeczytać to moje wspomnienie z krakowskiego Kongresu, pragnę życzyć udziału w spełnieniu się tej poruszającej wizji. Maranatha !
Bogdan Olma
P.S.
Muszę coś jeszcze dodać: w czasie pisania tego wspomnienia z Kongresu (pisałem to "na raty") dotarła do nas wspaniała wiadomość o chrzcie Uli - kuzynki z Kanady. Decydujące były ostatnie miesiące - w maju otrzymała ode mnie na urodziny dwie książki Freda. W czasie lektury Duch Sw. przypomniał jej zapewne czasy dziecinstwa i młodości, kiedy to nieraz bywała w bielskim zborze z wujkiem Matysem, albo z babcią i dziadkiem. Teraz podjęła decyzję i nic nie mogło jej powstrzymać (jak w powyższym cytacie z "Wielkiego Boju" !). Jak to dobrze, że Pan wciąż "stoi u drzwi i kołacze". Czeka jeszcze na wielu "marnotrawnych synów", na wiele zagubionych swoich dzieci... Misja wciąż trwa !
Essen, wrzesień 1999 r.
B. Olma, Sonderfeld 1, 45 277 Essen
Autor udostępnił tekst 10-09-1999 r.
kontak z autorem serwisu
Sylwestrem Szady |
kontakt z autorem artykułu Bogdanem Olma |
Adres serwisu:
http://www.eliasz.pl
Chrzescijanski Serwis Promocyjny
Ostatnie zmiany: 10.09.1999 r.
[początek]