OSOBY:
Sulamitka - Estera
Pasterz - Salomon
Bratowa I
Bratowa II
Bratowa III
Brat I
Brat II
Brat III
Służki
Strażnik I
Strażnik II
CZAS AKCJI:
kiedy jeszcze istniały
piękne, zielona pastwiska
MIEJSCE AKCJI:
Sulamice k/Jeruzalemu
SULAMITKA, BRATOWA I, BRATOWA
II i BRATOWA III ubrane z góralska siędzą
w kręgu i zaplataja włosy. Patrzą rozmarzonym
wzrokiem w dal i śpiewają. SULAMITKA bawi się
jedynie włosami, nie śpiewa. Jest ubrana skromniej niż
BRATOWE I-III. Na jej twarzy maluje się smutek i tęsknota.
BRATOWE śpiewaja (wspólnie lub z podziałem
na zwrotki):
Hej plete kosy, kosy plete
przeposom złotom nić
hej wetkne kwioty we włos
wektne
bo kce pikniejsom być
Hej wiano moje złote
wiano -
to syćko co jo mam,
hej moze sie nadarzy dzisiok
na drodze jakiś pon
Gdy śpoźrzy
w ocki moje, powi (pednie?)
dziewcynko, mojom bondź
jeździłek wiela
jo po świecie
nikaj tak piknyk dziołch
Hej, bystro spoźre
w łocki, spźre,
zaśmije k niemu sie
mrugne łockiem i powim:
kces mnie - to łapej
mie!
Zrywają się
i ze śmiechem rozbiegają. Cichnie wrzawa.
Na scenie zostaje SULAMITKA,
bawi się w zamyśleniu niesplecionymi włosami.
Nagle staje przed nią PASTERZ z podróżnym
węzełkiem i kijem. SULAMITKA zrywa się przerażona
i próbuje szybki związać włosy.
SULAMITKA (z wyrzutem i lękiem): A wy co tak ludzi stasycie?
PASTERZ (mile uśmiechniety): Przepraszam, nie miałem takiego zamiaru.
SULAMITKA (zdziwiona): Po jakiemuz wy godocie? To godanie jakiesik nie naskie.
PASTERZ: Przyszedłem ze wschodu (wskazuje ręką poza siebie) - u nas susza, musiałem szukać pastwiska dla mojego stada.
SULAMITKA (nie dowierza) Es, mi sie coski widzi, ze wyście miastowe.
PASTERZ (na wesoło) Ee, godocie!
SULAMITKA: I zeście tam nałki pobierali.
PASTERZ (żarliwie zapewniając): A skąd! Ja nawet czytać nie umiem. Wczoraj nawet zbłaźniłem się niemiłosiernie, bo trzymałem kontrakt sprzedaży owiec do góry nogami (pokazuje rękami). Aż się kupiec popatrzył na mnie z ukosa!
SULAMITKA: (robi kilka kroków do przodu i po krótkim milczeniu pyta) To cemu tak godocie?
PASTERZ: (ze śmiechem) Każdy gada jak umie. Nie śmiejcie się ze mnie, tylko powiedzcie mi lepiej, czy mogę odpocząć przy was?
SULAMITKA (zawstydzona, że zapomniała go godnie przyjąć): Hej, cemuz by nie! (siadają w niewielkiej odległości od siebie) A kej te wase łowiecki som?
PASTERZ: Mówiłem wam już, że wczoraj kupcowi sprzedałem. Wracam teraz do domu z pełną sakiewką.
SULAMITKA (ze szczerym zdziwieniem): A cóż to za pastyrz, co swoje łowiecki przedaje? Dyć łowiecki to całe nase zycie, to wiency niz sakiewka z dukatami, wiency niźli skarby! Toć to sierce nasze (dotyka ręką piersi).
PASTERZ (wpatrzony w SULAMITKĘ): Pięknie mówicie.
SULAMITKA (z wyrzutem i z zapałem): Jaeście mogli przedać te jagniontka, coście im na świat przijść pomogli, coście je chodzić ucyli, coście ik po dziurak szukali i zyciem swym ik zastawiali? Pedźciez mi - jak?
PASTERZ: Bo widzicie (wzdycha) - ja nie jestem pasterzem z dziada pradziada. Imam się wielu fachów, by wyżyć.
SULAMITKA: (odsuwa się troszkę w bok) Ej, jo juz s pocontku gidała, zeście nie nasi.
PASTERZ: (przekornie) A ja wam gadałem, ze każdy jest, jaki może. (patrzy na SULAMITKĘ z zainteresowaniem w oczach. Spłoszona dziewczyna splata nerwowo palce i szuka tematu rozmowy)
SULAMITKA: Ej, nie gniewojcie sie! Przeprosom was piknie. Pedźcie mi lepi, co w dalekim świecie słychać.
PASTERZ: (przesuwa się nieznacznie do SULAMITKI) Byłem ostatnio w Jeruzalem. Pracowałem przy budowie światyni.
SULAMITKA (zachwycona): Nie moze być!
PASTERZ: A jednak! Wiecie - tak jak wy mówicie o swoich owieczkach, że w nich całe życie, tak ja tak samo odczułem tam, w świątyni. Tam jest życie- wielkie Życie. Tak wielkie, że człowiekowi odchodzi ochota na głupie gadanie, na próżne myśli, na walkę o miedzę. Tylko bierze się do ręki młot i kuje w kamieniu, by jak najszybciej dokończyc tego dzieła. A w duszy coś gra - tak jak oblubienicy przed weselem. Wciąż gra radość, że nadchodzi chwila godów ... (wstaje i wpatrzony w dal śpiewa lub recytuje z uczuciem:)
SULAMITKA słucha z zachwytem, z otwartą buzią.
Nawiedziłeś dzisiaj
naszą ziemię,
Ducha tchnąłęś
w zwykły mur.
Powiedziałeś:
tutaj mieszkać będę,
Jeruzalem to mój
dom.
Czym zasłużył
sobie człowiek
byś zamieszkać
z nim chciał -
w Majestacie siedzisz,
Swą Mocą ochraniasz,
czym zasłużył
na ten dar?
REF: Święty
Bóg Izraela, Święty Bóg wśród
nas jest
Wszelkie nagnij się
kolano - Niebo zbliża się!
Ozdobione złotem okiennice
chronią przed deszczem
Twój Dom.
Płatki kwiatów
z pereł i szafirów,
zdobią najdrobniejszy
kąt.
Ale gdy o zmierzchu
patrzę
na niebiosa i Twój
świat,
wtedy w ciszy ducha szepcę:
kamień przy Tobie
nic wart ...
REF: Święty
Bóg ...
(kończy pieśn, przez chwilę patrzy jeszcze z zamyśleniem w dal, potem zwraca się do SULAMITKI i uśmiecha się na widok jej dziecięcego zachwytu)
PASTERZ: O czym tak myślisz?
SULAMITKA: Chciałabyk iś i obacyć, i pocuć to syćko, coście godali.
PASTERZ: To wybierz się ze mną kiedyś! Ciekawe, co by powiedziało Jeruzalem na te twoje roześmiane oczy! (patrz na nią czule)
SULAMITKA (z przestrachem, zawstydzona): No, no! Tak cy inacy chciałabyk obacyć ten inny świat ... Ale widzicie - kózki łojca paś trza, w chałupie roboty wiela.
PASTERZ: Dużo was w domu?
SULAMITKA: Łociec stary, braciski z zonkami i dzieckami. Siła luda!
PASTERZ: To też wiele rąk do roboty!
SULAMITKA (ze śmiechem): Wiency tyj pracy niżli tyk ronk. Oj, zobacyłam, a mi wiecerze uwarzyć trza! Muse jus iść (zrywa się energicznie) Zegnajciez! (odchodzi szybko, ale PASTERZ zastępuje jej drogę)
PASTERZ : Ale czekaj! Czy zobaczę cię jeszcze kiedyś? O kogo mam putać?
SULAMITKA (rezolutnie, ale z zawstydzeniem): JAk kcecie znać, jak mie zwom, to pszyjdźcie tu jutro pod wieczór. Bońdźcie zdrowi!
(PASTERZ próbuje ją schwytać
za ręce, ale SULAMITKA szybko wybiega. PASTERZ zbiera podróżną
sakwę i kij, i odchodzi, rozglądając
się tak, jakby chciał dobrze zapamiętać
to miejsce. Wreszcie wzdycha, patrzy z uśmiechem w niebi
i odchodzi)
Chata Sulamitów. Bratowa I energicznie zamiata miotłą podłogę i nuci "Hej, pletę ...", ale bez romantyzmu, raczej z furią. Wchodzi BRATOWA II i stawia krzesło, za nią wchodzi BRAT II i siada. Wyciąga nogi przed siebie, ona poleruje mu buty. BRAT II wystawia twarz do słońca, jakby się opalał - pełny relaks.
Cichaczem wchodzi SULAMITKA. BRAT II spostrzega ją jako pierwszy.
BRAT II: Kajs była?
SULAMITKA: (ma błyszczące z emocji oczy, kłamie bez zastanowienia) Bielinka udziergała sie w jedlinie. Musiałek je sukać.
BRAT II (ze śmiechem) Kłamies siestra, ino sie kurzy! Bielinka śpi zdrowo w sopie.
BRATOWA II (złosliwie, kończy czyszczenie butów) A moze ty jakiego kawalira złapała, he?
SULAMITKA (przekornie) A jakby tak, to co?
BRAT II (ze śmiechem szyderczym): A kto by jom ta kcioł! (dla zabawy trąca butem BRATOWĄ II, która ze spuszczoną głową wychodzi. Wchodzi BRATOWA III z wiklinowym koszem i wsólnie z BRATOWĄ I przygotowują kolację - nakrywają do stoł, stawiają produkty. SULAMITKA dyskutuje z BRATEM).
SULAMITKA (trochę zaczepnie): A moze by kciał? Moze taki, co mo wiency łoliwy w głowie nis ty?
BRAT II (gniewnie) Cicho tam! I mi sie tu nie zapominej! Tyś jes siestra, co kozy pasie. Jo ci daje jeś i tak mo być na wieki wieków - jament! (wchodzi BRAT III)
BRAT III: (stanowczo) Cichojciez! Nie wadźcie sie, ino chodźcie wiecezać. Pszi stole sie wadzić nie wolno. Po Pom Bóg nie bedzie błogosławił.
(wszyscy w ciszy zbliżają się do stołu, wchodzi BRAT I ze świecznikiem, zapala świece. BRAT III bierze chleb i podnosi do góry)
BRAT III: (uroczyście) Niech sie wam darzy
w garnku warzy
a Panu Bogu
ślicnie za chlybicek dzienkujemy!
WSZYSCY (głośno): Jament!
(rozsziadaja się i zaczynają jeść)
BRAT I: (do SULAMITKI) Siestrzycko, jo tak bez ciekawoś zyćliwom pytom, ale sie nie gniewajcie.
SULAMITKA: (uprzejmie) No godejcie, nie bede sie gniwać.
BRAT I: (z chlebem w ustach) Kajście byli?
SULAMITKA: (drobiąc chleb w palcach) Kiej wyście do chałupy pośli, to jo na ty łonce ostałek. I wtedy psziseł pastyrz - nie pastyrz ...
BRAT II: (złośliwie) Hej, człek - człek! Płanetnik zawiedził mojom sistre.
BRAT III: Cicho! Wy znowu swoje! (do SULAMITKI, jedząc) No gadajze kochano.
SULAMITKA: Jakem rzekła: pastyrz - nie pastyrz. Pastyrz, bo mioł kierdel łowiecek, co go wcora przedoł. Nie pastyrz, bo godoł, ze wiela robić umi. (z dumą) Hań, w Jeruzalem w świontyni robił!
BRAT III: (nabożnie) W świątyni. Toć to wielga rzec w świontyni robić!
BRAT II (szyderczo) Widać mu cegła na głowe spadła, kiej teraz z mojom siestrom tak długo godoł. (śmiech)
BRAT I: (próbuje uspokoić wszystkich) Cichejcies, cichejcies. Nie miesejcies!
BRAT III: (do SULAMITKI) I cos, i cos?
SULAMITKA: (z zapałem) Kak on o ty świontyni godoł, to as mu sie łocy świeciły, as una z lica biła! Taki był uradowany.
BRAT II: (ze złością) I dobrze. Niech on raźko do tyj świontynki wraco! Jutro siestra ostajes sama z oćcem.
SULAMITKA: (zmartwiona) Kaj on?
BRAT I: Lezy znów chory.
BRAT II: (surowo) Z rana idziem na hale. (do
SULAMITKI) Siedź tu, ojcem sie łopiekuj, o pastyrzach
ani se nie myślij. Ty za głupio koza na takie rzeczy.
(do wszystkich) Dobranoc. (wstaje i wychodzi, BRATOWA
II za nim)
Bratowe I i III nieprzytomne z ciekawości biorą za ręce SULAMITKĘ.
BRATOWA I: Godojcies: spetny cy postawny?
BRATOWA III: Godojcies: corny cy jasny?
BRATOWA I: Godojcies: śwarny cy lelawy?
BRATOWA III: Godojcies, no godojcie co ło nim!
SALAMITKA (zawstydzona i zdenerwowana) Cichajcies! (wyrywa im się) Wy jus swoik mocie!
BRATOWA I: (złośliwie i dociekliwie) Ale ci sie łocki błyscom!
BRATOWA III: (tak samo) Ale ci sie łocki śmiejom!
BRATOWA I: (ponownie zastępuje jej drogę i chwytając za rękę) Aleś sie zacerwieniła!
SULAMITKA: Zaniechojcies! (wyrywa się i ucieka)
BRATOWE I i III (śpiewają, zbierają resztki po wieczerzy, przesuwają stół):
Godoj, godoj siestro godoj,
rzeknij słówko przijaciółkom -
my ci wianek napleciemy,
izbe piknie umajemy!
Godaj, godoj ...
(wychodzą śpiewając)
Wchodzi Pasterz, siada, gra na fujarce (może fałszować!). Podchodzi do niego Sulamitka - on zrywa się i udaje przerażonego.
PASTERZ: A wy co tak ludzi strasycie?
SULAMITKA (rozbawiona): Widze, zeście sie naucyli po ludzku godać. Witojcie. (siadają, chwila kłopotliwego milczenia. Sulamitka chce wstać, a PASTERZ:)
PASTERZ: (chwytając ją za łokieć) Nie ruszaj się! Twój cień przypomina mi profil sarenki.
SULAMITKA (jeszce bardziej zawstydzona, ale uradowana komplementem) Ee, nie śmiejciez sie ze mnie ...
PASTERZ: Prawdę mówię! Jesteś piękna!
SULAMITKA: Nie widzicie zem śniado? (i nieśmiało zwraca twarz ku niemu)
PASTERZ: (żarliwie) Śniada, lecz piękna!
(SULAMITKA spuszcza głowę, chwila ciszy. PASTERZ nie wie co powiedzieć, nagle zaczynają mówić naraz:)
SULAMITKA: Jok ...
PASTERZ: Obiecałaś ...
(śmieją się atmosfera zelżała)
PASTERZ: Mów pierwsza!
SULAMITKA: Nie wy gogajcie! Jo tam takie handrony miełak na myśli.
PASTERZ: Dogrze. Obiecałaś, że powiesz mi dziś jak masz na imię.
SULAMITKA: (przekornie) A zgadujcies!
PASTERZ: Myślałem o tym.
SULAMITKA: (uśmiechnięta) I jak byście mnie nazwali?
PASTERZ: Nie wiem. Wszystkie imiona są zbyt stare, by nimi nazywać ciebie!
SULAMITKA: Ehe, ten znowu swoje! Jus wom powiem, bo znowus zacniecie z temi sarenkami i lelijami. (wstaje, dyga jak dziewczynka) Esterka jezdem.
PASTERZ: (zachwycony) Estera! Jak królowa, jak gwiazda świecąca, jak ...
(Sulamitka wchodzi mu w słowo)
SULAMITKA: Jak najmłodso córka starygo Jabla. Pastyrka z krainy Sulamice. Świerno dziwcyna z hali.
PASTERZ: (kręci głową i z uśmiechem:) Estera - jak gwiazda, która zawsze będzie mi świecić na niebie, dokądkolwiek pójdę!
SULAMITKA: (nagle smutnieje, pochyla głowe cicho) A ... idziecie kajś?
(Pasterz najpierw smieje się, potem mówi stanowczym głosem:)
PASTERZ: Pora wracać do Jeruzalemu. Chcę pracować przy świątyni.
SULAMITKA: (cicho) Jus? A cemus tak wartko?
PASTERZ: Muszę!
SULAMITKA: (zmęczona niepewnością, zła) Miuse i muse!
PASTERZ: Muszę pójść do Jeruzalemu, (staje przed Sulamitką i mówi z figlarnym uśmiechem) muszę tam wrócić, bo ... (przerywa)
SULAMITKA: Bo?
PASTERZ: (usmiechając się do niej) Bo zostawiam tu kogoś.
SULAMITKA: (zdenerwowana) Tak?
PASTERZ: Tak. Dziewczynę - nie dziewczynę.
SULAMITKA: O!
PASTERZ: A tak! Dziewczynę, bo młodą, bo piekną, bo radosną. Nie dziewczynę, bo oczy jej lsnią jak gwiazdki na niebie i imię ma jak gwiazdeczka!
SULAMITKA: Ale ... (PASTERZ jednak podchodzi całkiem blisko i zaczyna recytowac powoli:)
PASTERZ: Piękna cała jesteś, przyjaciółko moja!
Śmigła niczym klacz, lekka niczym kielich kwiatu.
Oczy Twoje jak gołąbki łagodne. (czyni ruch dłonią wokół jej oczu, ale w powietrzu, nie dotykając jej twarzy)
SULAMITKA: (łamiącym się głosem) Idźcie jus. Idźcie z Bogiem ...
PASTERZ: (odstępując dwa kroki w tył) Zostańcie z Bogiem. Wrócę. (odchodzi)
SULAMITKA zostaje chwilę,
patrzy w niebo, wzdycha i powoli wychodzi.
Wchodzą BRATOWE I i II, niosą koszyki z jedzeniem. Rozmawiają od progu, ożywione.
BRATOWA I (podchodzi do stołu, stawia koszyk): I co jesce godojom?
BRATOWA II (robi to samo) Ze kazoł se zrobić lektyke ze drzewa libańskiego, ze srebrnymi podstawkami, ze złotym oparciem i purpurowym siedzeniem. (Mówiąc to wyciąga kawałek sera, wącha go z obrzydzeniem, podając BRATOWEJ II - ta też wącha i ze złością rzuca na stół.)
BRATOWA I (wąchając z koleji chleb): Hej! Ten to mo zycie jak trza! Wiadome - król! Ale po co mu takie cacane siedzonko? (Wchodzi z koszem BRATOWA III i słysząc pytanie odpowiada:)
BRATOWA III: Mnie sie widzi, ze sie króleskie weselisko sykuje. (Wypakowując swój koszyczek)k
BRATOWA II: He - hej! Niejedna by kciała za niego iś! Ale kaj on se znajdzie takom babe, coby jako on mondro była?
BRATOWA I: Wicie co? Nyśle se, ze jak mu Pom Bóg doł łaskawie mondroś, to i mondrom zone mu do.
BRATOWA II: Hej, świente słowa.
(rozkładają potrawy, miski, kroją chleb i ser)
BRATOWA I: Mój chłop prziseł. Ide ku nimu. (wychodzi)
BRATOWA II (rozmarzona): A na tym weselu bedzie jadła a jadła, cudności przeróznych!
BRATOWA III (ze złością, dzielac kaszę): A ty cłowieku kase ze syrem jedz na śniadanie, syr z kasom na łobiod i syr w kasy na wiecerze!
BRATOWA II: Ej, dolo, dolo ...
(Już na tej kwestii wchodzą i kłócą się nie na żarty BRAT I i BRATOWA I. BRATOWA I ubrana jest w pstrokatą, nową sukienkę)
BRAT I: (wściekły) Głupia! Głupia kobita! Trudno o yakom! Ze świecom jej sukać po całych Sulamicach. Ale mie się trafiła pod strzechę! Istny dar niebios!
BRATOWA I: (z pretensją) Cego kces? Cego kces? Bym w smatak chłodziła? Musiałak kupić te suknie i kuniec!
BRAT I: (szyderczo) Gdzie jes napisane, ześ musieła?
BRATOWA I: (z wyższością) Chłopie, ty mie nigdy nie zrozumies. Jak załozys nowom suknie, to sie cujes jak królowo ...
BRAT I: He! A wis, co król godo?
BRATOWA I: Godo jedno, robi drugie - to roz. A ty sie mi tu królem nie zasłaniej - to dwa!
BRAT I (bardzo zły, wskakując na stołek): Cicho kobito! Cicho, godom! Mos mie słuchać i jament! Jo tu jezdem pon i król, i baca!
BRATOWA I: (udaje owieczkę) Mee!
BRAT II (który jak wszyscy przy stole przygląda się scenie z rozbawieniem): Cisa! Bo wos do konta postawie i na grochu kaze klynceć!
BRAT III (ugodowo) Chodita wiecerzać i nie gryźta siebie, ino chlyb!
(Wszyscy siadają spokojnie przy stole.)
BRAT I: A gdzie Esterka?
BRATOWA II: U studni siedzi.
BRAT I: Stadko zagonione?
BRATOWA II: Zagonione.
BRAT I: Syćko porobiła?
BRATOWA III: Porobiła.
BRAT I: No to cos tak siedzi i ceko, jak na skazanie? (krzyczy w stronę drzwi) Estera! Choć wieczerzać!
(Wszyscy zaczynają jeść, Estera wchodzi powolutku, zamyslona i smutna.)
BRAT I: Witoj siostrzycko we świecie zywych! Tu sie je, tu sie godo, tu sie śmieje, ale ni mo sie miny jako potyymoieniec.
(Estera siada w milczeniu, chwila ciszy.)
SULAMITKA: Smacnygo syćkim!
BRATOWE: A wzajemnie!
(Sulamitka bierze kromkę chleba i nóż, przejedzie nożem nad maselniczką i w powietrzy smaruje kromkę. BRAT I przesuwa się ku niej i badawczo jej się przygląda. SULAMITKA w zamysleniu smaruje nożem po jego ramieniu.)
BRAT I (wpada na pomysł, gromko:) Esterka! Chodu! Pali sie!
SULAMITKA (zrywa się w momencie): Kaj?
BRAT II: He, he! Nikaj! W głowie ci sie, dziewce, poli. Co sie z tobom dzieje? Ja ci sie bacnie psziglondom i se urajiłem, ześ ty sie zakochala.
BRATOWA II (groźnie): Dos jej spokój cy nie?
BRAT II: Cicho bedzies?!
BRATOWA I (ugodowo): Ostawciez jom. To jej sprawa.
BRAT I (zdenerwowany): Acha! Jej sprawa - a moja przipalona kasa! Jej sprawa - a moje portki corne zielonom niciom zeszyte! Ha!
BRAT III: Godoj zdrów. Jo ide zachód słońca oglondnonć. (wychodzi)
(chwila ciszy)
BRATOWA II (do BRATA I): A tyś nie był młody?
BRAT I (zły): Byłek - nie byłek, alem nikomu cornych portków zielonom niciom nie sył!
BRATOWA I: Trza było mi pedzieć, a jom ostaw w spokoju. Roz sie zyje, roz sie kocho łod serca (wzdycha głęboko)
(Nagle wpada BRAT III)
BRAT III (ze strachem): Słuchajciez! Słuchajciez! Cosik się wznosi łod stepu jako słupy dymu!
BRAT I: Wróg!
BRAT II: Filistyni!
BRATOWA II: A dziecka na hali, a bracia łowce pasom!
(tymczasem BRAT III nadal wypatruje)
BRAT III: Cichajciez! To łorsak jakisik, cy co? Jakosik lektyka.
BRAT I: (patrząc w tym samym kierunku): Jakby salomonowa ...
BRAT III: Sześćdziesiont menżów kole niej.
BRAT II: Hej! A syćcy zbrojni w miece!
BRAT I: Hej! Jacy oni groźni! Cego kcom tutej?
BRATOWA I: Pewnie przechodzom kajś bez Sulomice! (BRATOWE i SULAMITKA zbliżają się do BRACI i patrzą w tą samą stronę)
SULAMITKA: Nie! Oni idom ku nom!
BRATOWA II: Ku nosy chałupie! Hej! Oni tu stojom!!
BRATOWA I (DO brata i SZTURCHAJąC GO W BOK): Widzis? Widzis jak bym w tyj staryj kiecce wyglondala? He?
SULAMITKA (zupełnie zaskoczona, krzyczy): To on!!
(Rozlega się pukanie. Wchodzi pięknie i bogato ubrany Salomon, z tyłu za nim dwie słuzki.)
BRAT I (b. oficjalnie): Bądź pozdrowiony Synu Dawida, Królu Izraela. Błogosławiony bez Pana Boga nasygo, mądry Królu Salomonie!
SALOMON: (radośnie) Pokój temu domowi! (szybko zwraca się do SULAMITKI) Witaj Esterko!
SULAMITKA: (zdenerwowana) Bądź pozdrowiony panie mój i królu!
SALOMON: (zdziwiony) Czemuż mnie tak nazywasz? Nie poznajesz mnie?
SULAMITKA: (żarliwie, ale nieśmiało) Królu, wpisanyś w serce moje na wieki.
SALOMON: Czy pamietasz co Ci obiecałem?
SULAMITKA: TAk, panie. Ze wrócis.
SALOMON: I jestem. Przyszedłem do ciebie, żeby ci przedstawić moich giermków i najwierniejszych przyjaciół oraz Twoje służki (wskazuje na stojące z tyłu dwie SŁUŻKI)
SULAMITKA: Powiedz, cymzem zasłuzyła na takie honory?
SALOMON: Chciałbym, żebyś jako przyszła królowa Izraela poznała najbliższych memu sercu ludzi.
(SULAMICI, którzy całej scenie przyglądają się oniemieli, nagle ożywiają się.)
BRAT I: Estera? Esterka królowm JIZRAELA?
SALOMON: (uroczyście) Pokochałem waszą siostrę całą duszą. Wiele kobiet poznałem, wieloma się zachwycałem. Wiele z nich uznałem za mądre. Ale która z nich kocha zwierzątko małe bardziej od pieniądza? Która nie pyszni się blaskiem swych oczu, pięknem włosów? Wasza Estera to prawdziwy skarb (SULAMICI patrzą po sobie i kręcą głowami ze zdumieniem) i ja jako król pragnąłbym umieścić go w skarbcu mojego królestwa. (zwracając sie do Estery, przyklęka na kolano) Esterko, przyjęłaś mnie gdy jako pasterz nie miałem nic prócz młodości i marzeń. Czy dziś przyjmiesz mnie jako króla?
SULAMITKA: (niedowierzając) Panie mój, cy to sen? Cy wis kto jo jezdem? Zwykła Esterka, co śpiwo na hali, co piknie godoc nie umi ...
SALOMON: (przerywając jej) Taką cię kocham. (BRACIA i BRATOWE cofają się ku wyjściu)
SULAMITKA: (podając mu rękę, SALAMON wstaje i obejmuje ją) Królu mój!
(Na to podchodzą służki okrywają
Esterę pięknym płaszczem, porawiają włosy.
Potem wszyscy wychodzą: najpierw SALONON z SULAMITKĄ,
potem służki.)
Komnata królewska. Wchodzi jasno ubrana SUL:AMITKA - piękna, ale smutna. Chodzi po komnacie i rozgląda się. Nagle wchodzi uśmiechnięty SALONON.
SALOMON: (udając gwarę) Cemu tak ludzi stasycie swojom ponurom minom?
SULAMITKA: (ożywiona) Król mój pamienta nase pirse spotkanie?
SALOMON: (z wymówką) Estero, zono moja! Obiecaj mi, że tu w komnacie gędę ci mężem i przyjacielem, a nie królem.
SULAMITKA: Ej, kiedy sie nie godzi ...
SALOMON: (ze śmiechem, bierze ją za ręce) A gdzie to jest napisane?
SULAMITKA: (śmieje się głośno) Godocie jak mój brat. Kiej jego zona kce kupić nowe suknie, to on sie pyto, kaj jes napisane, ze kobieta musi mieć nowe rzeczy.
SALONON: O! Kobieta musi mieć nowe stroje. To jej dodaje wdzięku!
SULAMITKA: Skoda, ze moj brat tego nie słysy! Zawse jej mówi, ze podle króla Salomona najlepse stroje lo kobiety to dziarskoś i dostojnoś.
SALOMON: (parska śmiechem) Dziarska i dostoja kobieta bez pięknej szaty to nie kobieta, tylko mój giermek! Zaproś swojego brata do nas, a pouczę go jak się postępuje z kobietami.
SULAMITKA: (Po chwili milczenia z rozmarzonym usmiechem) Nie kce mi sie wierzyć, zemw Jeruzalemie ... Jak tu piknie! świontynia i gaje, syćko błyscy, as sie w łocak mieni ...
SALOMON: (z troską) Czy nie jesteś zmęczona? Tak dużo dziś się zmieniło w twoim życiu ...
SULAMIT A: Tak mój miły. Spać mi sie kce ...
SALOMON: (klaszcze w dłonie) Służki przygotują ci posłanie. (wchodzą służki, rozścielają posłanie na podłodze) Nie mogę się tobą nacieszyć. (patrzy na nią z miłością) Tęskniłaś za mną, gdy odszedłem?
SULAMITKA: Pytos sie jesce mój patyrzu? Kotwiło mi sie za tobom, az sece bolało. Byłak jak we śnie! Brat sie ze mnie śmioł, że mi się w głowie poli.
SALOMON: (biorąc ją za ręce) Ale teraz mamy siebie na zawsze. I nic nas nie rozdzieli ... (Służki wychodzą.) O czym będziesz śniła?
SULAMITKA: (figlarnie) ło takim jednym pastyrzu, co swoik łowiecek upilnować nie mók.
SALOMON: A znam go?
SULAMITKA: (wyrywa się ze śmiechem) Nie pytoj! (Salomon wychodzi)
Sulamitka śpi na posłaniu. Słychać pujanie i głos Salomona.
SALOMON: Estero, przyjaciółko moja, otwórz!
(SALAMITKA powoli się budzi i rozgląda wokół nieprzytomnie. Pukanie po raz drugi)
SALOMON: Gołąbko bez skazy! Otwórz!
(SALAMITKA - nadal się budzi, przeciera oczy. Ktoś puka po raz trzeci)
SALOMON: Esterko! Najmilsza!
(SALAMITKA rozgląda się bezradnie wokół siebie, a ponieważ pukanie ustało układa się z powrotem do snu. Nagle zrywa się z krzykiem.)
SALOMITKA: (chwytając się za głowę) To był on! Mój miły! A jo dumałak, cy sie łopłaco suknie na nowo przyodziać! A jo dumałekm cy warto nogi brudzić! Ja dumałak, a on posed! (biegnie ku wyjściu) Gdzieś ty? (biegnie w drugim kierunku i wpada na wychodzących z naprzeciwka dwóch pijanych strażników. Zwraca się do nich.)
SULAMITKA: (błagalnie, przez łzy) Panocki, nie widzieliśta kaj króla?
STARŻNIK I: (zdziwiony i srogi) A czego chcesz od króla, dziewczyno?
SULAMITKA: To mój monż!
STRAŻNIK II: (rozbawiony) Ha! Dobrt kawał! Król i (pauza) dziewczyna od kóz (STRAŻNICY parskają głośnym śmiechem,. Wymieniają porozumiewawcze spojrzenia i zaczynają przepychać między sobą SULAMITKĘ)
STRAŻNIK I: I o czym król miałby z tobą rozmawiać? No, gołąbeczko?
(SULAMITKA patrzy po nich przerazonym wzrokiem)
STRAŻNIK II: O tym, jak się łaciata okociła? (wybucha śmiechem)
STRAŻNIK I: A może o tym, ak się ser wędzi? Ha? (Obaj ryczą ze śmiechu. SULAMITKA wyrywa się im i woła z płaczem.)
SULAMITKA: Ostawcies mie! (ucieka)
(STRAŻNICY obejmują się i wychodzą zataczając się ze śmiechem. SULAMITKA potykając się biegnie na oślep w drugim kierunku i wpada na wchodzącego SALOMONA)
SULAMITKA: (padając mu do kolan szlocha) Jezdeś! Jezdeś! Sukałak cie! Błondziłak!
SALOMON: (zaniepokojony) Co się stało? Czemu tak płaczesz?
SULAMITKA (rozpaczliwie cchwytając go za szaty) Powiez mi, powiedz zaros. (pauza) Kochas mie?
SALOMON: (podnosi ją, spokojnie) Kocham!
SULAMITKA: Nie styd ci, ze godom jok godom?
SALOMON: (uspokajająco, jak do dziecka) Kocham cię za to! Czemu pytasz?
SULAMITKA: (wyjaśnia) Sukałać Cie! Bo cie kocham! I ... (przerywa)
SALOMON: I co?
(Dłuższa pauza, cichnie muzyka.)
SULAMITKA: (w zamyśleniu)
Niek mie pocałuje pocałunkiem ust swoik ...
SALOMON: (trzynając ją za ręęce)
Piękna cała jesteś, przyjaciółko moja ...
SULAMITKA: Połuz mie jako obroncke na swoim ramieniu ...
(Na scenę whodzą wszystkie OSOBY, grające w przedstawieniu i stoją półkołem za młodą parą.)
SALOMON: (z mocą) Połóż mnie jak pieczęć na swoim sercu ...
SULAMITKA i SALOMON: (jednocześnie)
Na sercu ...
koniec
od papieru do HTMLu Sylwester Szady
Chrzescijanski Serwis Promocyjny
[początek]