O mnie
Zdjęcie z października 2000 r.Nazywam się Sylwester Szady.
Mieszkam w Zamościu.
Jestem mężem Małgorzaty z którą mamy 5 dzieci: Andrzeja (14 lat), Natalię (13 lat), Zbysia (12 lat), Krzysia (7 lat), i Martunię (3,5 roku). ZDJĘCIA
Oboje z żoną pracujemy zawodowo. Od listopada 2001 r. żona opiekuje się pełnoetatowo domem (jest bezrobotna).
Przeżyłem 40 lat, w dniu 31 sierpnia 1991 r. przyjąłem chrzest.
Byłem członkiem Koscioła Rzymsko-Katolickiego a później Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego (aktualizacja 2003 r.).
Ukończyłem Politechnikę Lubelską.
Zajmuje mnie studiowanie Pisma Świętego, informatyka, muzyka poważna.Moim najgorętszym zamiarem jest rozbudzanie potrzeby poznawania Jezusa.
Stan na styczeń 1998 r.
Kontakt z autorem sszady@alpha.net.plMoje poszukiwanie Boga.
Przedstawię drogę, która przyprowadziła mnie do uznania Pisma Świętego za jedyną podstawę wiary oraz w konsekwencji doprowadziła do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego (a następnie z niego wyprowadziła - dopisek z 2003 r.).
Urodziłem się 28 grudnia 1957 r. w Tetyniu (w dokumentach 01.01.1958 r. występuje jako data urodzenia) w województwie szczecińskim. Rodzice i dziadkowie z pokoleń katolicy. Od drugiego roku życia mieszkałem w Bodaczowie. Tam też uczęszczałem na religię z całą klasą szkolną do kościoła w parku. Religii uczył mnie ks. Jacek Żurawski, późniejszy dziekan Kolegiaty Zamojskiej. Z religii miałem przez wszystkie lata same piątki. Za namową księdza zostałem ministrantem. Zacząłem tę służbę prawdopodobnie zaraz po I Komunii Świętej i kontynuowałem do 2-giej klasy szkoły ponadpodstawowej. Wychowanie rodzinne wymuszało na mnie systematyczne uczęszczanie na msze niedzielne, jak również obecność na wszystkich świętach dorocznych. Zaliczałem rekolekcje, pierwsze piątki miesiąca, brałem uważny udział we wszystkich "zajęciach" religijnych. Proszę mi wierzyć: uczęszczałem systematycznie do spowiedzi i komunii - zawsze nieobojętny.
Kiedy więc się to zaczęło? Otóż w młodszych klasach na religii ks. Jacek Żurawski na którejś z lekcji omawiał dzieje Izraela, w tym przekazanie Dziesięciu Przykazań na górze Synaj. Dowiedziałem się wtedy, że Bóg własnoręcznie napisał kolejne przykazania zakonu na kamiennych tablicach i przekazał je Mojżeszowi. Przy okazji ksiądz omówił poszczególne przykazania. Od tamtej lekcji zapadło mi w pamięci, że wszyscy Żydzi przestrzegają do dzisiaj jako dzień święty sobotę - dzień nakazany do świętowania przez Boga. Stosowali się to tego: Jezus, Maria, Józef, apostołowie. Oczywiście ksiądz argumentował, dlaczego świętowanie soboty zmieniono na świętowanie niedzieli. Mnie ta argumentacja do końca nie przekonała, jednak nie uważałem zmiany za istotną.
Tak więc lata leciały, a myśl o zmienionym Dekalogu ciągle drzemała we mnie. W czasie, gdy byłem w zawodówce namiętnie czytam książki religioznawcze różnego autoramentu, z oczywistą przewagą tzw. materialistycznego, naukowego widzenia. Czytałem na przykład książkę Marksa i Engelsa "Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa" i inne klasyczne ich pozycje. Do tego klasyka: Platon. Seneka i inni. W czytelnictwie biłem lokalne rekordy. W efekcie uznałem za własny pogląd, że ludzie wytworzyli pojęcie Boga, że koncepcja Boga rozwijała się wraz z rozwojem świadomości ludzkiej. Oczywiście uznałem, że na tyle mam rozwiniętą własną, że mogę obejść się bez "protezy" jaką była potrzeba posiadania "swojego" Boga. Krótko mówiąc w opinii najbliższej rodziny "wykoleiłem się". Przestałem chodzić do kościoła, podważałem zasady wiary, itd. Żadne środki wychowawcze nie miały na mnie wpływu.
Moja babcia z mamą przez wiele lat modliły się do Boga o zmianę mojej postawy.
Po ZSE poszedłem do technikum. Po maturze zdałem do Oficerskiej Szkoły Wojsk Łączności w Zegrzu. Z powodu za niskiej - według mnie - dyscypliny jaka istniała w Wojsku Polskim, po roku studiów na własną prośbę zostałem zwolniony ze szkoły i przeniesiony do służby zasadniczej. Właśnie w wojsku z wyrachowania uznałem, że wiara w Boga jest potencjalnie bardzo dobrym interesem. Tak to sobie kombinowałem. Jeśli nie ma Boga, to żyjąc "po bożemu" nic przecież nie tracę. Umierając ciągle nie wiem, jak jest za grobem. Jeśli poza materią nic nie ma, nie ma dalszej egzystencji, więc nie może być ewentualnego rozczarowania. Jeżeli Bóg istnieje (w wersji według dowolnej religii), to życie bez niego jest największą głupotą jaką można w życiu popełnić.
Na chłodno wybrałem opcję, że Bóg istnieje. Obecnie wierzę, że było to spełnienie modlitw moich bliskich. Po wcześniejszym studiowaniu różnych religii, wszystkie były dla mnie równoprawne. Było mi trudno wybrać właściwego Boga, a istniejące systemy religijne naprawdę przedstawiają różniących się od siebie bogów (niektóre obywają się nawet bez nich). Postanowiłem zapoznać się z księgami świętymi największych religii. Chciałem dobrze wybrać. Zacząłem od hinduizmu, od klasycznej pozycji dla tych, którzy wierzą w reinkarnację, od Tybetańskiej Księgi Umarłych, następnie przyszła kolej na islam z Koranem. Później przez długi czas, modliłem się używając słów z pięknych sur Koranu. Wtedy wydawało mi się, że znam religię chrześcijańską. Oczywiście słyszałem i czytałem o ruchach protestanckich, ale wydawały mi się godne pożałowania. Uważałem je za heretyckie.
Po odbyciu służby wojskowej w 1981 r. jesienią byłem w Bodaczowie. W kościele odbywały się rekolekcje. Mama namawiała mnie, abym poszedł do spowiedzi i komunii. Dla świętego spokoju zgodziłem się. Ponieważ byłem wówczas niewierzący mógłbym mówić do ucha każdemu człowiekowi, a komunię jeść garściami. Nic dla mnie to nie znaczyło. Jak poszedłem do konfesjonału na początku nabożeństwa, tak trwałem przy nim do końca bieżącego nabożeństwa oraz przez przerwę i część następnego. A wszystko zaczęło się od wyrażenia wątpliwości, co do mojej wiary w jakiegokolwiek Boga. Na koniec blisko półtoragodzinnej spowiedzi jako pokutę dostałem zalecenie zapoznania się ze zbiorami biblioteki kolegiackiej w Zamościu. Ta obecność w kościele jakby przełamała moje opory, ponownie zacząłem chodzić systematycznie do kościoła, bez oporów wziąłem ślub kościelny i ochrzciłem troje dzieci - z piątki, którymi Bóg mnie obdarował. Stawałem się letnim katolikiem.
Kolejny etap związany jest z kontaktami w pracy na stacji wysokiego napięcia, gdzie dochodziło od bardzo ostrych dyskusji. Dwóch gorliwych katolików WJ i CM zmagało się z FH - członkiem Organizacji Świadków Jehowy. Byłem uważnym obserwatorem. Według mnie (może niesprawiedliwie) w dyskusji występowała różnica jakościowa w warstwie merytorycznej. To było tak jakby obserwować wspólny lot samolotów typu dwupłatowce z lat 30-tych ze współczesnym samolotem myśliwskim. Pan FH nie miał co robić z przedstawianymi mu racjami. Solidaryzowałem się jednak z WJ i CM. Okazało się, że moja znajomość zagadnień biblijnych jest żadna, tyle tylko, co zapamiętałem z wygłaszanych z ambony ewangelii i kazań. Postanowiłem to zmienić. Wraz z kolegą z pracy i szkoły, panem MS, zakupiliśmy u FH egzemplarze Pisma Świętego - gdzie indziej trudno było kupić Biblię. Przypominam, że kwitł wtedy kartkowy system zaopatrzenia, brakowało wszystkiego - łącznie z książkami.
Co było potem? Odpowiedź jest łatwa dla prawie wszystkich członków Świadków Jehowy. Tak duże odstępstwo praktyki kościelnej od treści zawartych w Piśmie Świętym wymaga:
Bardzo dużego przyzwolenia, uznania, że po założeniu swoistego filtru z tradycji kościoła można wyjaśnić wszystkie różnice i je zaakceptować "na wiarę". Uznać, że jest się za mało dojrzałym, aby ze swoich wyborów samemu za siebie odpowiadać przed Bogiem; "zamknąć oczy" i przyjąć, że o tym co słuszne zdecydują za mnie inni.
Zmianę przynależności wyznaniowej. Odejście z Kościoła Katolickiego.
Broniłem się przed zmianą poglądów. Bo staje się człowiek odmieńcem. Dla wielu ludzi członek Organizacji Świadków Jehowy (OŚJ), czy innych wspólnot religijnych to sekciarz, uczestnik kociej wiary - w najlepszym razie podejrzane indywiduum.
Dlaczego nie zostałem członkiem OŚJ? Nie należałem do tych, którym dopiero teraz otworzyły się oczy. Widziałem wiele takich osób. Bałem się, że wybór może być nieprawidłowy. Chciałem poznać maksymalnie wiele różnych doktryn kościołów chrześcijańskich. W międzyczasie okazało się, że podoba mi się ten Bóg, który przedstawia się na kartach Pisma Świętego. Wiedziałem już, że chce On, aby oddawać mu cześć ze wszystkich myśli swoich i z całego serca swego. Największą jednak przeszkodą była nauka OŚJ na temat nieważności Przykazań Bożych - tych z góry Synaj. Dla mnie był to koronny dowód na nieprawdziwość całej ich nauki. Wiem, że OŚJ grupuje ludzi o szczerych sercach i bardzo zaangażowanych w pracę na rzecz zbawienia innych ludzi, ale nie zmienia to smutnego faktu - że moim zdaniem - głoszą oni fałszywą naukę. Tym bardziej mi przykro, że jedna z moich sióstr jest zainteresowana ich poselstwem.
Na podstawie lektury Biblii dotarło do mnie, że Bóg chce, aby stosować w życiu te nauki, których posiadło się (choćby nawet cząstkowe) zrozumienie. Znałem jego obietnicę, że ci którzy chcą pełnić wolę jego posiądą stopniowo poznanie. Zaufałem temu. Tak więc zacząłem w domu organizować nabożeństwa rodzinne w soboty dla uczczenia sabatu, przeznaczałem cały dzień sobotni na kontakt z Bogiem poprzez modlitwy i czytanie Biblii. Oczywiście mój stosunek do oddawania czci czemu i komukolwiek zmienił się na zgodny z drugim przykazaniem prawdziwego Dekalogu. Potem pojawiła się potrzeba oddawania Bogu czci w dniu świętym razem z innymi podobnie uważającymi.
Jakoś bez mojego świadomego zdecydowania ważność Dekalogu, jego niezmienność była dla mnie nie do podważenia - wtedy był to dla mnie najważniejsze kryterium. Postanowiłem znaleźć taką grupę, która podobnie by nauczała. Było mi obojętne czy będzie to kościół chrześcijański czy synagoga żydowska. Tak się złożyło, że z kilku działających w Polsce związków wyznaniowych i mających w swojej nauce naukę o sobocie, najbliżej bo w Zamościu, znalazłem zbór Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Wiedziałem, że spełnia ten warunek z lektury książki E.G. White "Wielki Bój". Książka ta stała i stoi na półce u mojej szwagierki. Pierwszy raz czytałem ją w 1982 r. Wtedy wydało mi się, że autorka zdecydowanie przesadza w ocenach dotyczących nauki Kościoła Katolickiego. Książkę odłożyłem na jakieś 5 lat by ponownie ją przeczytać (wtedy byłem już po lekturze Pisma Świętego). Moja ocena wartości tej pozycji uległa zmianie.
Do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego wybrałem się na zwiady pod koniec lutego 1989 r. Nie znałem ani jednej osoby, która należałaby do tego kościoła. Pamiętam swoją tremę. Omal przez nadgorliwość ówczesnego pastora Ryszarda Śliwki i obecnego współwyznawcę Stanisława Mędryka, nie zostałem wypłoszony. Zwracałem uwagę na wszystko, na porządek nabożeństwa, na treści śpiewanych pieśni, bałem się, że spotkam kolejną instytucję czytającą Słowo Boże poprzez specjalne okulary czy filtry. Do tej pory, chociaż ochrzczony zostałem 31 sierpnia 1991 r. przez Ryszarda Śliwkę w zalewie zamojskim, jeżę się, jak spotykam się z postawą bezkrytycznego przyjmowania nauk prorokini E.G. White. Gdy podczas nabożeństw w czasie studiowania Pisma Świętego spotykam jej komentarze, czy to w lekturze czy wygłaszane przez innych członków naszej społeczności, nauki takie nie mają dla mnie żadnej wartości, jeśli sam nie sprawdzę ich prawdziwości w Piśmie Świętym. Nauczyłem się tego przy okazji kontaktów z różnymi wyznaniami. Praktycznie wszystkie mają swoich "proroków" czy głównych założycieli, poprzez których członkowie danej wspólnoty odczytują Pismo Święte. Boję się takiego zniewolenia.
Miejsce tej pisarki w Kościele ADS przez blisko 2,5 roku stanowiło jeden z dwóch głównych przeszkód przed przystąpieniem do tego kościoła. Drugim powodem było nie przestrzeganie przeze mnie IV przykazania o wstrzymaniu się od pracy zarobkowej w dniu świętym. Zdarzało się, że zaczynałem za wcześnie albo za późno kończyłem pracę, pracując w systemie 4-ro zmianowym - mimo iż szef układając grafiki dyżurów brał pod uwagę moje prośby. Trzeba wiedzieć, że zgodnie z biblijna rachubą czasu, doba sobotnia zaczyna się w piątek wieczorem i trwa do wieczora w sobotę. Prawdę mówiąc, złożyłem w duszy przysięgę przed Bogiem, że jeśli będę mógł wypełnić to przykazanie, to poproszę jakieś wyznanie chrześcijańskie o chrzest.
Wiedziałem, że jeśli ktoś chce być zbawiony, winien uwierzyć, że Jezus jest Mesjaszem - jego osobistym Zbawicielem, publicznie wyznać tą wiarę i dać się ochrzcić. Potrzeba ta stawała się dla mnie coraz pilniejsza. Ku memu zaskoczeniu zmiany polityczne spowodowały, że z radością mogłem powiedzieć Bogu: "kobyłka u płota".
W ciągu 2,5 rocznego cotygodniowego uczęszczania do zboru na nabożeństwa sobotnie, nikt ze zboru nie zadał mi nawet pytania na temat przystąpienia do KADS. W trakcie studiowanych tutaj najróżniejszych tematów i ksiąg Biblii zadawałem najróżniejsze pytania, przedstawiałem konkurencyjne poglądy innych kościołów chrześcijańskich i niechrześcijańskich. Zawsze otrzymywałem szczere, na różnym poziomie merytorycznym odpowiedzi ze wskazaniem jak wypowiada się w podejmowanych kwestiach Słowo Boże.
Sylwester Szady, Zamość, 28 listopada 1994 r.
Tutaj znajdziesz, podobne do powyższego, nowsze świadectwo, sprowokowane wymianą zdań w obrębie tematu "Sabat i Dekalog" w grupie dyskusyjnej Chrześcijańskiej Społeczności Internetu. Był to list wysłany na forum 18 czerwca 1998 r. o godz. 22:48.
Na żadnym etapie przygotowania niniejszej witryny nie stosowałem nielegalnego oprogramowania.
Ostatnie zmiany: 06.09.1998 r.
kontak z autorem serwisu Sylwestrem Szady |
© Dzisiejszy Eliasz, 1998-2002 http://eliasz.dekalog.pl |