poprzedni nastepny

linki autorzy opracowań książki kontakt lista tematyczna lista chronologiczna strona główna


Uzasadnienie decyzji rezygnacji z członkostwa w KADS.

Wyjaśnienia w większej części są składanką moich wypowiedzi z ostatnich 2 lat w kontaktach via email za pośrednictwem różnych grup dyskusyjnych, dlatego będą występować powtórzenia, różne style, dysonanse.

wersja robocza nr: 15 z dnia 13.06.2002 r. godz. 11:05

    Spis treści.

  1. Wstęp.

  2. Początki.

  3. Prorokini Ellen Gould White.

  4. Laikat i duchowieństwo - równi i równiejsi.

  5. Program minimum.

  6. Erozja.

  7. Zerwanie.

  8. Plany.

  9. Wersja robocza.



  1. Wstęp.

    Każdemu, komu chciało się przeczytać moje teksty, oczywistym będzie stwierdzenie, że zawsze krytycznie ustosunkowywałem się do tego co naucza KRK a później KADS. Być może mam coś takiego w genach :-) Uważam, że w sprawy tak poważnej jak zbawienie nie można pozostawiać w rękach obcych ludzi, ale samemu zadbać o właściwe zainwestowanie swojego życia.

    Często jako przykład mający potwierdzać taką postawę jest stawienie pytania: "czy zarządzanie własnymi oszczędnościami powierzyłbyś jakiemuś bankowi lub funduszowi inwestycyjnemu?". Wielu ludzi pozytywnie odpowiada na to pytanie, zastrzegając się, że przedtem sprawdziliby ofertę różnych funduszy i banków, samemu podejmując wybór oraz systematycznie sprawdzaliby czy dana instytucja prawidłowo opiekuje się powierzonym kapitałem. Duża grupa ludzi posiadająca w ogóle pieniądze, nic z nimi nie robi, trzymając je w przysłowiowej pończosze. Tylko nieliczni inwestują samodzielnie. Myślę, że analogia jest oczywiste, z tym że w dziedzinie lokowania wiary a w konsekwencji zbawienia obserwujemy większy lęk przed podjęciem odpowiedzialności za jakikolwiek decyzje. Ktoś kogo aktywa złożono w jego imieniu w KRK najczęściej tam je pozostawi, choćby widział, że sprawy idą źle. Ci co zdecydują się zrobić ruch i wyjdą ze swoich rodzinnych kościołów i wybiorą jakiś inny (najczęściej protestancki) z wielką gorliwością ponownie się ubezwłasnowolniają, z tym większą im gwałtowniej dostrzegali felery poprzedniej społeczności. Myślę, że jest to jakaś prawidłowość psychologiczna.

    Być może to brak pokory, ale już dawno zdecydowałem, że nie chcę na Sądzie Bożym szukać usprawiedliwienia w nikim innym poza Jezusem Chrystusem. Chciałbym, by Syn Człowieczy mnie znał, by się za mną opowiedział. Nie chcę się tłumaczyć nieznajomością Prawa i nieudolnością moich ziemskich przewodników, brakiem czasu na zapoznanie się ze Słowem Bożym - Pismem Świętym, po prostu z wolą Bożą. To co piszę jest dla mnie czymś elementarnym, stanowi minimum odpowiedzialności wobec Stworzyciela i Zbawiciela.

    Można teraz spodziewać się pytania: "gdzie w tym interesie jest miejsce dla kościoła?". Widzę kościół jako społeczność wierzących, którzy dla zwiększenia swoich szans w biegu o zbawienie wzajemnie się wspierają, wzajemnie o siebie zabiegając i modląc się przyczyniają do wzrostu indywidualnego uświęcenia przez lepsze (pełniejsze) poznanie objawionej woli Bożej.

    Gdy służyłem w armii, było tam jedno z ćwiczeń polegające na pokonaniu przez pluton pewnego dystansu w pełnym oporządzeniu w jak najkrótszym czasie, ale liczył się czas ostatniego żołnierza. Pod koniec biegu najsłabsi - już wcześniej odciążeni z plecaka, hełmu, broni - byli wręcz niesieni przez pozostałych. Czy tak jest w twoim kościele i zborze? W przeciwieństwie do żołnierza, każdy z nas może samodzielnie wybrać drużynę, kierunek biegu oraz oporządzenie. Gdy któryś z biegnących w trakcie biegu zobaczy, że przywódca kieruje drużynę w przysłowiowe krzaki winien dla dobra wspólnego zgłaszać uwagi. W razie gdy głos jego zostanie zignorowany, dla własnego bezpieczeństwa winien opuścić grupę. Jest to przecież częste doświadczenie życiowe, w ten sposób wybieramy krąg naszych przyjaciół, podobnie zachowujemy się na wycieczkach - nie widzę powodu by inaczej postępować w sprawie przynależności do tego czy innego kościoła.

    Uważam, że Kościół Chrystusowy jest ponad wszystkimi instytucjonalnymi kościołami i społecznościami wyznaniowymi. Nikt z ludzi nie wie kto do niego należy, ale to właśnie przynależność do niego winna być priorytetem dla każdego miłośnika Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Przekonanie o tym, że nie kościół zbawia, musi mieć praktyczne inklinacje, w tym poczucie wolności od wszelkiej dominacji innego człowieka w sferze sumienia. To miejsce dla naszego Boga.

    Ogromnym obciążeniem związanym z wieloma konfliktami, stresami i bólem najbliższych jest opuszczenie Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Późniejsze - często liczne - zmiany kościołów, organizacji, czy jak by to nie nazywać są betką w porównaniu do pierwszego kroku. Przy tym świadomość, że nie przynależność to takiego czy innego kościoła ma konsekwencje zbawcze, ale społeczność z Jezusem Chrystusem dająca nam członkostwo w Jego duchowym Kościele. Wydaje mi się, że prawidłowo rozpoznaję kościół jako instytucję głównie administracyjną i organizującą wiernych do realizacji podstawowej misji - głoszenia ewangelii. Jeśli to nie działa to zatraca się cel istnienia kościoła. By oddawać cześć Bogu w społeczności nie trzeba budynków, pastorów, dziesięcin i urzędów. Wystarczą domowe wspólnoty. Coś takiego dzieje się ostatnimi miesiącami w moim domu na rozpoczęcie sabatu. Nabożeństwa te bardziej sobie cenię za swobody (nie swawoli :-) przebieg w gronie przyjaciół i domowników. A ile i jakich szczerych i gorących modlitw zanosimy do nieba na wzajem za siebie i tak, ot wielbiąc Go za Jego dobroć. Tego nie znajduję na oficjalnych kościelnych nabożeństwach.

    Byłem przez wiele lat członkiem Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, jednak nie śmiałem prezentować oficjalnych poglądów KADS. Od tego są uprawnieni urzędnicy kościoła. Jeżeli prezentuję jednak coś to jako cytat, wskazuję na źródło. Normalne jest, że będąc członkami danej społeczności z większością :-) nauk i praktyk identyfikujemy się, co nie przeszkadza mieć inaczej rozłożone akcenty :-) inną argumentacje istotna dla nas, itd...

    Nie uważam się w jakimkolwiek stopniu za autorytet czy znawcę w sprawach Bożych, lecz za ucznia Jezusa poszukującego poznania. Innych ludzi widzę w podobnej sytuacji. Słowa, że należy szukać ludzi, którzy zostaliby uczniami Jezusa a nie członkami tego czy innego kościoła, uznaję za własne. Wierność Bogu przedkładam nad wierność: rodzinie, wspólnotom, kościołom,itd... oznacza ona najczęściej wierność SOBIE, sumieniu, wezwaniu Ducha Bożego.

    Wydaje mi się, że trzeba się mieć na baczności z wszystkimi osobami, które z pozycji autorytetu, stanowisk, wykształcenia, chcą nam coś zmienić w myśleniu. Nie można polegać na człowieku, w tym też na sobie samym. Uważam, że należy cugle oddać Bogu, słuchać Go, czekać na Jego kierowanie, być wiernym w tym co zrozumieliśmy tu i teraz, nie czekać na komplet prawd, ufać że da On większe z czasem i posłuszeństwem większe poznanie. To wielka nie zaplanowana przygoda. To życie z myślą: niech się dziele Twoja, nie moja wola.

  2. Początki.

    Do KADS trafiłem w wyniku samodzielnych poszukiwań kościoła, który obok oczywistej nauki o zbawieniu w łaski w Jezusie Chrystusie musiał spełniać podstawowe dla mnie kryteria: po pierwsze nauczał o aktualności dekalogu, po drugie chrzcił w głębokiej wodzie. W tym czasie byłem świadomy różnych koncepcji dotyczących natury Boga oraz (nie)śmiertelności duszy. Byłem zwolennikiem Jedynego Boga i śmiertelnej duszy, jednak z powodu wcześniejszych kontaktów z KRK nie obca a wręcz bliska była mi koncepcja Trójcy Świętej. Przyznaje, że i teraz dziwi mnie zacietrzewienie z jakim dyskutuje się o duszy ludzkiej. Ponieważ w Biblii znajduję jednoznaczny zakaz wszelkich kontaktów ze zmarłymi oraz z wszelkimi duchami, wróżkami, mediami, dlatego uważam, że dla wierzącego jest to strefa zakazana.

    Z powodu istnienia różnorodności kościołów i wspólnot chrześcijańskich, w tym instytucji które plugawiły dobre imię Zbawiciela, których przywódcy manipulując Biblią i dodatkowymi nadzwyczajnymi objawieniami wyprowadzali otumanionych wyznawców w pole, postanowiłem że zgodnie z radą Biblii tylko ona będzie wzorcem, a wszystkie obostrzenia lub rozluźnianie jej wymagań będę miał w lekceważeniu. Dzisiaj mogę ze smutkiem napisać, że nie obroniłem tych założeń. Na swoje usprawiedliwienie wymienię: brak w okolicy wspólnoty nauczającej o dekalogu oraz zbyt długi okres bo 2,5 letni "przyglądania się" w trakcie którego, w licznych dyskusjach w trakcie nabożeństw i poza nimi z pastorami, akceptowałem kolejne zasady wiary kościoła. Szczerze mówiąc dobrowolnie ustępowałem z kolejnych własnych pomysłów (interpretacji, zrozumienia) zdając się na "uczonych mężów". Przyzwalałem powodowany potrzebą przynależenia do jakiejś społeczności, która spełnia - dla mnie - podstawowe kryteria.

    Udział w nabożeństwie widzę jako okazję do publicznego wyrażenie uwielbienia, czci dla Boga. To dla mnie ponad 90% powodów, kilka następnych procent to czerpanie i dawanie otuchy z faktu, że są tacy którym zależy na podobaniu się Jemu, że nie jest się samemu. Dla mnie niewiele pozostaje ze 100% po podsumowaniu powyższych.

  3. Prorokini Ellen Gould White.

    Zasad jest 27, jednak z największymi oporami przyjmowałem naukę o Bogu i o roli licencjonowanej przez kościół prorokini Ellen Gould White. Z nią było najtrudniej. Tylko znalezienie formuły wyznania wiary w którym nie pojawiało się to nazwisko umożliwiło mi przyjęcie chrztu. Dotąd jest dla mnie nie pojęte, jak można wymagać od katechumena (kandydata do chrztu) by wyznawał wiarę w nieomylność Ellen G. White - w to że jej wszystkie pisma są natchnione przez Boga, że tylko przez jej interpretacja Biblii jest wiarygodna. To wszystko w sytuacji, gdy ilość tekstów jakie napisała ta płodna autorka wielokrotnie przewyższa ilościowo objętość Biblii, w sytuacji gdy ilość przetłumaczonych jej pism na język polski jest rzędu kilkunastu procent. Oczywiście w tej puli są główne jej dzieła, szlagiery, ale i tak wyznający wiarę, że to ona jest przepowiedzianym prorokiem i zaświadczeniem, że KADS spełnia kryteria kościoła ostatków, jest faktycznie wyrażeniem wiary w wiarygodność tych którzy tak uważają, sam delikwent nie ma szans przestudiowania całego dorobku pisarskiego autorki, tym bardziej, że nie przedstawia się uczciwie istniejącej krytyki jej pisarstwa.

    Potrzeba mi było prawie 7 lat bym zaczął chcieć akceptować jej pisma. Oczywiście przez ten czas wielokrotnie je czytałem, podkreślałem cytaty, spierałem się z pastorem i współwyznawcami. Tym który mnie przekonał do zrewidowania stosunku był mówca na kampie w Zatoniu w 1997 r. - pastor Brian Neumann. Przestałem się szarpać, irytować gdy to cytaty z jej pism było częściej używane w zborze i w literaturze jako argumenty rozstrzygające najrozmaitsze kwestie, jednak dla mnie wciąż pozostawała tylko jedną z wielu autorów piszących na tematy religijne. Nie przeszkadzało mi to wyrażać oburzenia, gdy autorzy lekcji Szkoły Sobotniej nigdy nie pomijając okazji do podawania źródła cytatów E.G. White najwyraźniej świadomie zaniedbywali tego gdy cytowali innych autorów. Do dzisiaj pamiętam jak zbulwersowała mnie ta praktyka gdy w jednym z kwartalników (bodaj: IV z 2001 r.) zacytowano męczennika, pastora niemieckiego z czasów hitlerowskich, nie podając jego nazwiska. Przyznaję, sam zapomniałem, nazwisko na literę "K", jest on bodaj autorem cytatu: "przyjdź i umrzyj" lub "uwierz i umrzyj".

    Jestem zdania, że większość założycieli KADS z 1864 r. (?) nie mogłaby z czystym sumieniem przystąpić do dzisiejszego kościoła z powodu aż tylu zasad wiary, w większości dla nich nie do zaakceptowania. Więcej, uważam, że E.G. White "przewraca się w grobie", gdy wymaga się uznania jej pism jako natchnionych, będącym faktycznie jednym z najistotniejszych kryteriów przystąpienia do kościoła. Uważam, że to jeden z większych grzechów nas jako społeczności wierzącym, że nakładamy na chętnych pójściem za Panem zbędne kłody. Hasło: "tylko Biblia" winno pozostawać bez dodatkowych komentarzy. "Tak i amen"!.

    Myślę, że większość wstępujących do KADS obawia się stawiania czegokolwiek obok, czy poniżej Biblii, ale jako autorytet - ludzki autorytet. Oficjalne wypowiedzi, ze jej pisma są "mniejszym światłem" zwiększają tylko czujność, szczególnie gdy do kościoła trafia się w wyniku osobistych poszukiwań, bez wspomagania się jakakolwiek literaturą KADS czy przez kontakt z adwentystami. Co tu dużo owijać w bawełnę, mnie jej książki do niczego nie były potrzebne. Dlatego tak długo bo ponad 2,5 roku trwało przełamanie mojego oporu przed wymówieniem pewnych wersji wyznania wiary, aż do znalezienia formuły którą mogłem zaakceptować bez wewnętrznych oporów. Do KADS przystąpiło już 3 osoby z mojej rodziny, ale do jej pism nie mają jakiejś szczególnej atencji - być może z mojego powodu :-)

    Tak przy okazji, jeśli rzeczywiście warto bronić pozycji EGW, dlaczego brakuje nawet w naszym światku pozycji apologetycznych? Dlaczego nie ma strony WWW, choćby z tłumaczeniami głównych tekstów z witryn: www.WhiteEstate.org oraz www.egwestate.andrews.edu? Myślę, że obecna sytuacja to udawanie, że nie ma problemu, albo jak nie będzie się o tym mówić to problem zniknie.

    Chyba czytam jej książki częściej i w szerszym repertuarze niż przeciętny adwentysta, naprawdę mam ich masę, w tym kilka tytułów, których nie spotykam w sprzedaży. Ale nie mogę pozbyć się napiętej czujności i nieufności. Cały czas mam świadomość, że tracę czas na jej pisma zamiast brać się za Pismo. Jestem zdania, że piśmiennictwo EGW powinno być przyjmowane z nieufnością :-) oraz z cała bojaźnią należy omijać z daleka jej fanów.

    Kiedyś nauczano w kościele, że pisma EGW mają pomóc zrozumieć Biblię, uczynić ją przystępniejszą lub pobudzić zainteresowanie tak by czytelnik sięgnął po źródło nauk chrześcijańskich, po Pismo Święte. Teraz powstają książki i naukowe opracowania, które wyjaśniają co miała na myśli sławetna prorokini. Uważam, że stanowczo doszło do utraty umiaru. Sam spotkałem się klika razy z sytuacją, gdy na moje pytanie wyrażające wątpliwości do konkretnych zapisów w jej tekstach, odsyłany byłem przez pastorów do innych jej książek, a gdy do nich docierałem, najczęściej okazywało się, że to jeszcze nie wszystko, że koniecznie trzeba zapoznać się z jej listami do tej czy innej osoby, gdy i tam trafiałem i ciągle byłem skonsternowany wyjaśniano, że najprawdopodobniej ten konkretny przypadek jej wypowiedzi nie należy uogólniać. Dla pełnej jasności, wraz ze mną zmieszani byli pastorzy, z tym że oni prezentowali wiarę w natchnienie jej pism, że wszystkie co napisała jest niepodważalne.

    Kilka lat temu pisząc o przyczynach zbaczania z prostych ścieżek Pańskich zamieściłem poniższy akapit:

    boję się, że historia znowu się powtarza, z tym że dotyczy nie KRK lecz KADS. Równie niepokojąco zbieżnie brzmią niżej cytowane wypowiedzi:

    Jak łatwo zgadnąć za taką butą stoją zapewnienia prorokini, których pełno w książce "Wydarzenia czasów końca" będącej wyborem tematycznym jej wypowiedzi.

    Czy podważam obietnicę Zbawiciela, że kościół ostatków to ci, "którzy mają świadectwo Jezusowe. [...]; albowiem świadectwo Jezusowe jest duch proroctwa."? Daleki jestem od tego. Uważam tylko, że domaganie się przez urzędników kościoła uznania przez wyznawców wskazanej osoby jako proroka już wskazuje na pomieszanie. Naturalne byłoby gdyby kościół lekceważył i pomiatał prorokiem - przykładów na to dostarcza całe Pismo. Wciąż trwa obfity wysyp proroków, którzy bywają uznanymi przez najróżniejsze społeczności - według standardowej deklaracji - po uprzednich badaniach, czy spełniają kryteria biblijne. Ponieważ coraz trudniej rozpoznać prawdę od fałszu z tym większym naciskiem należy obstawać przy Objawionym Słowie, zaś każdą próbę "konkurencji" dla niego stanowczo odrzucać. Żadnych "mniejszych świateł", jeśli naszym poprzednikom w wierze wystarczała "tylko Biblia" to tym bardziej nam - podobno poznanie wzrosło, wszyscy piśmienni, wysoko szkoleni.

    Niezależnie od tego co napisałem o moim stosunku do E.G. White uważam jej książki za wartościowe, rzeczywiście zbliżające nas do Boga i Jego Słowa. Naprawdę nie wiem czy była prorokiem Bożym, z każdym rokiem obchodzi mnie ten problem coraz mniej. Nadziwić się nie mogę po co z takim naciskiem lansuje się jej pisma - dla mnie nie są ani najpiękniejsze, ani najbardziej uduchowione. Być może tłumaczy mnie to, że dla mojego wejścia do kościoła jej pisma stanowiły kluczową przeszkodę, podobnie dla osób, które niejako po moich śladach też tu trafiły. Chyba jednak przesadziłem, serdecznie polecam z jej dorobku: "Wielki bój", "Życie Jezusa", "Patriarchowie i prorocy", "Droga do Chrystusa", "Śladami Wielkiego Lekarza".

    Problem "zagospodarowania" E. G. White nie był przyczyną mojej rezygnacji z KADS.

  4. Laikat i duchowieństwo - równi i równiejsi.

    Od moich początków w KADS nie ukrywałem, że nie rozumiem po co kościół zatrudnia etatowych pastorów. Dlaczego zbory w większości bardzo małe nie są samowystarczalne w zakresie kaznodziejstwa, nauczania słowa, i głoszenia ewangelii w środowisku. Nie chciałem by ktoś kto otrzymuje pieniądze za służbę w kościele, za pieniądze głosił kazania, modlił się i odwiedzał mój dom. W ogóle nie chciałem by ten czy inny pastor lub diakon, odwiedzał mnie z urzędu. Od progu pytałem co go sprowadza, czy przychodzi w ramach obowiązków, dla sprawozdawczości, czy też zamierza łączyć wymienione z braterską wizytą. Jednoznacznie nie chciałem i nie godziłem się na fikcję.

    Z samodzielnego czytania Nowego Testamentu nie znajdowałem podstaw do ścisłej, hierarchicznej struktury kościoła. Znajdowałem wczesny kościół jako sumę rozproszonych zborów, podobną do federacji z daleką posuniętą samodzielnością (autonomią). Ponieważ mam od dawna jednoznacznie prawicowe poglądy (czytaj UPR) wszelkie domaganie się wsparcia, niejako z urzędu od innych uważam, za grzech podlegający pod 10-te przykazanie: "Nie pożądaj...". Jeżeli zbór nie jest w stanie samodzielnie utrzymać kaplicy to najzwyczajniej nie powinien jej mieć, podobnie z pastorem i wszelkimi innym "pożądanymi" potrzebami. Oczywiście czym innym jest incydentalna, spontaniczna zrzutka dla potrzebującego, znajdującego się w rozpaczliwej sytuacji.

    Nigdy nie obchodziło mnie co robi pastor, jaki ma zakres obowiązków i kompetencji, tak było dopóki mi nie uświadomiono, że pastor to ktoś szczególny, poświęcony Panu, dbający o trzodę (niby o mnie :-) by nie poszła w cierniste krzaki. Z tego miały wynikać przypisanie pewnych obrzędów i czynności znanych z Biblii tylko upoważnionym (czyt. pastorom), wymienię: chrzest, nakładanie rąk, prowadzenie Wieczerzy Pańskiej, błogosławieństwa. Jednak najbardziej mnie bulwersowało, że z tej służebnej posługi zrobiono najzwyczajniejszy fach. Już nie wystarczy być poświęconym i bogobojnym człowiekiem - konieczne jest ukończenie seminarium duchownego, dające patent zaświadczający, że posiadacz na niezbędne kwalifikacje. Szczególnym powodem do prestiżu jest utrzymanie zawodu w kolejnym pokoleniu lub przez licznych członków rodziny.

    Ponieważ pastor to zatrudniony przez kościół urzędnik, musi być posłuszny tym, którzy płacąc stawiają mu wymagania. Uważam, że tak być nie powinno - to stoi na głowie. Chętnie będę wspomagał nie tylko moralnie ale i finansowo kogoś kto ma autentyczna potrzebę niesienia ewangelii do miasteczek, wiosek i zagród. Kogoś kto to robi nie oglądając się na zapłatę i instrukcje z góry. Sam czuje się wystarczająco upoważniony słowami Jezusa Chrystusa: "idźcie i nauczajcie...". Znam taką osobę, ale ilu jest mu podobnych?

    Mam za sobą wielomiesięczne codzienne wyprawy z teczką kolporterską. Jedyne co znalazłem to frustracja! To nie ma sensu. Mógłbym o tym napisać książkę :-( Więcej i bez wysiłku i irytowania ludzi sprzedałem za pośrednictwem internetu. Teraz zostawiam to dla innych. Uważam, że satysfakcjonujące, naturalne i biblijne jest świadczenie w kręgu znajomych, rodziny i przyjaciół. Przecież by być dla innych światłością wystarczy po prostu żyć z Bogiem.

    Tu również mam swoją teorię :-) Ja mam swoich bliskich bliskich, oni jakich innych swoich bliskich, itd... Niech każdy stara się o swoich bliskich, a ewangelizacja pójdzie jak burza. Oczywiście nie neguje potrzeby dzisiejszych Pawłów, ale nie oszukujmy się, tacy jak on zawsze byli rzadkim darem niebios. Wydaje mi się, że właśnie od osób pełnoetatowo poświęcających się służbie dla Jezusa można by się spodziewać czynów Pawłowych. Uwaga, odróżniam czyny od efektów, które zależą od Tego Co Daje Wzrost.

    Być może mylne rozpoznanie. W dzisiejszym świecie sztuką jest zachować wiarę. Któż by nie chciał błogosławieństw nieść dalej? Wystarczy zauważać okazję jaki codziennie dla nas organizuje Pan, nie wstydzić się przywilejem bycia jego dzieckiem, dawać świadectwo w małych codziennych sprawach naszego życia. Czy to mało? A wspieranie owych Pawłów darami i dziesięcinami, czy jest też do pogardzenia? A modlitwy wstawiennicze za Pawłami i za potencjalnymi ich słuchaczami? Osobiście nie śmiem oceniać mojego współbrata, co tam będę bajdurzył, konkretnie: uważam, że stawianie przed żoną, bratem, bratową dodatkowych zadań byłoby nieodpowiedzialnością. Być może w podobnych ograniczeniach są inni członkowie kościoła.

    Druga moja teoria, w tym kontekście. Uważam, że ewangelizacja jest inwestycją Wszechmogącego. To ON ją koordynuje, ustala kierunki, więcej to ON wybiera, powołuje i kształtuje tych, którzy ją realizują. Osobiście tak odczytuję historie Biblijne, że ci, którzy chcieli Mu pomagać wedle swego poznania bardziej szkodzili sprawie Pańskiej niż ci, którzy czekali na wyraźne prowadzenie.

    Obezwładnia mnie gdy w głównej części nabożeństwa sobotniego mówca czyta swoje lub cudze tekst, wręcz czytanki z prasy kościelnej. Wcale nie lepiej jest gdy kazanie jest popisem krasomówczym, albo rutyną pozwalającą na sztampowe rozwinięcie szkicu z kwartalnika dla kaznodziejów. To nie jest wymodlony i dedykowany konkretnym uczestnikom w konkretnym czasie duchowy pokarm - to konserwy w najlepszym razie mrożonki, tak czy inaczej substytuty zdrowego pożywienia. Pytam się: Kto tu kogo oszukuje? Komu to służy? Co ja tu robię? Gdzie tu na miejsce na Ducha Świętego? Gdzie tu miejsce na PRAWDĘ, która boli i leczy, napomina i pociesza, która jest prawdziwym przeżyciem dla mówcy i słuchacza?

    Problem wykształcenia się hierarchii nie był przyczyną mojej rezygnacji z KADS.

  5. Program minimum.

    Wiemy, że są - jeżeli tak można powiedzieć - "zielonoświątkowcy dnia siódmego", istnieją "ewangelicy dnia siódmego", sam kiedyś też byłem "katolikiem dnia siódmego" :-)) Bycie "dnia siódmego" często poprzedza "adwentystę". Osobiście uważam, ze większość dogmatów KADS winna być wielokrotnie niższej rangi wobec kluczowych takich jak:

    Wszystko ponad owe minimum uważam, za forsowanie poglądów które niekoniecznie muszą być prawdziwe i istotne dla Wszechmogącego. Niestety jestem odosobniony w tych poglądach, ale co mi tam, zwykle mniejszość ma rację :-)

    Dość często odpowiadam na pytania: co oznacza Biblia, która wiara jest prawdziwa, jak traktować inne księgi religijne (w tym apokryfy), itd... Powoli kształtuje mi się pewne niezbędne minimum. Przyznaje, że nie bez udziału naszej grupy dyskusyjnej eliasz. Niżej fragment listu jaki wysłałem pytającemu.

    To jest moje credo, fundamentalne, podstawowe i pewne na osobisty użytek, gdy muszę przedstawić zwięźle swoje przekonania zachęcając kogoś do zbadania jego relacji z Bogiem. Myślę, że kwestia soboty jest sprawą specyficznej więzi z Prawodawcą. Głównym dla mnie staraniem jest by nie forsować "poglądów ludzkich", spekulacji i filozofii, ale możliwie czystą apostolską wiarę, która była być może też wiara Jezusa, uważam, ze nie warto szokować rozmówcy. Posiadanie owo minimum jest niemal niezbędne dla wspólnych poszukiwań i nabożeństw domowych na których są ludzie z różnych sfer wpływów.

    To, że kiedyś jacyś ludzie z Bożą pomocą odkryli jakieś prawdy jest przede wszystkim ich zyskiem, ale Ty czy ja musimy je odkryć dla siebie. To nie jest otwieraniem otwartych drzwi, ale kwestia osobistej odpowiedzialności. Nie zapominam również o tym, że w różnych miejscach i czasach inne grupy wymodliły (?) i wystudiowały inne zestawy zasad wiary też z takich samych motywacji.

    W wyniku poznawania poglądów różnych kościołów i interpretacji, mam zaburzoną jasność i jednoznaczność w wyznawanych prawdach, zasadach wiary. Wszystko stało się trudniejsze, masę rzeczy muszę jeszcze raz sobie w szczerości przed Bogiem poukładać - a to doświadczenie nie jest przyjemne. Mam naprawdę wiele wątpliwości, których bym nie miał, gdybym nie uczestniczył w dyskusjach. To dlatego nie namawiam, ale by była jasność, nie nakłaniam do zaprzestania poszukiwań. "Cokolwiek zrobisz, zrób to po prostu uczciwie." Dyskusje mają służyć wymianie doświadczeń, rozpoznawaniu swojego miejsca w służbie dla Wszechmogącego. ON sam, przez proroków i Mesjasza, zachęca nas do szukania i poznawania Go. Chce być bardzo nam bliski, być naszym oblubieńcem (oblubienicą). Oczywiście, trudno słuchać, więcej: rozumieć czyjeś zrozumienie istoty Boga i Jezusa Chrystusa, a nawet powinności wynikających z pierwszych 4-ech postanowień Dekalogu, które jakoby są oczywiste. Wręcz "nie mieści się nam w głowie" jak ludzie dają sobie radę bez ... ... ... naprawdę wielu dla nas już oczywistych prawd. Myślę, że dyskusje na takie tematy może być nie tylko zagrożeniem utratą wiary (przecież przeciwnik szuka kogo by pożreć) ale też szansą na przybliżenie się do Niego. Przecież każda nasza rozmowa z "surowymi" sąsiadami, znajomymi, itd... może skutkować, że ów człowiek może stracić wiarę w "stare i kiepskie" (w/g nas) a nie uchwyci się - przecież w pewnym sensie tej samej - wiary ale na nieco wyższym poziomie, który wymusza większą samodzielność i odpowiedzialność. Oczywiście ryzyko zawsze pozostanie, ale przecież szukanie i miłowanie Boga ma być na maxa, bez odpocznienia i luzów, myślę że również bez końca. Każdego dnia mamy się nawracać dla Niego. Codziennie poświęcać się w jego służbę. "Od tego, komu wiele dano, wiele się wymaga". Na razie pozwalam sobie posiadać wątpliwości do moich wątpliwości :-) Jestem przekonany, że nie można polegać na ludzkich doktrynach. Skałą jest żywe Słowie Bożym, to Wszechmogący, który daje poznanie, wolę i wykonanie. Mam nadzieję, że kiedyś w niebie uśmiejemy się po pachy z naszych wyobrażeń o Nim.

    Kwartał XYZ poświęcony zasadom wiary mógł być komfortową okazją do badania fundamentów naszej, ale gdzie tam. To w jaki sposób przeprowadzano studium w Szkole Sobotniej porównuję do wzajemnego poklepywania się po plecach. Przez kilka sobót gdy ośmieliłem się robić za "adwokata diabła" i prezentowałem a nawet broniłem innych "wiar", niż nasze wersje interpretacyjne, spotkałem się ze zgorszeniem zamiast ze zwyczajnym dawaniem mi racjonalnej, biblijnej wykładni. Czyżby Szkoła Sobotnia całkowicie zatraciła swój cel jakim było przygotowanie wyznawców do misyjnej działalności z Biblią w ręku jako wzorcem autorytatywnym dla zasad wiary? Czyżby zamiast poligonu Szkoła przekształciła się w towarzystwo wzajemnej adoracji? Gdzie bracia i siostry znajdą przychylniejszych im oponentów niż w zborze?

    Każdy z nas ma wyobrażenie Boga na własny użytek, często jest one niewymowne. Jednak ON potrafi zmieniać nasze poglądy, daje moc do zmiany charakteru i wzrost w Jego poznaniu skutkujący kolejnym przybliżeniem wyobrażenia do Jego realności. ON jest naszym osobistym zbawicielem. Jego poznaliśmy w takich czy innych okolicznościach, ON nas prowadzi drogą którą tylko my możemy iść. Jest zdecydowana różnica między poznać a wiedzieć. Warto pamiętać, więcej - zakładać, że to z czym się tak bardzo nie zgadzamy jest być może słowem Wszechmogącego, dla mnie na dzisiaj, które ma mną poruszyć, wstrząsnąć, sprowokować do rewizji poglądów i zachowań. Myślę, że większość z nas ma za sobą wielokrotną lekturę całego Pisma Świętego, często w kilku tłumaczeniach, ba są też tacy, co czytają je w językach oryginalnych. Z tekstów PS można robić dowolne zestawienia, którymi można usprawiedliwić dosłownie wszystko. Oczywistą staje się potrzeba właściwych zestawień :-) obficie wzajemnie się wyjaśniających ze zbalansowanym komentarzem. To że gdzieś jest coś napisane to za mało, niezbędne jest rozpoznanie znaczenia w kontekście całego Pisma Świętego. Bez właściwych relacji badającego Słowo do Autora Słowa i Jego Słowa, w szczególności pragnienia rozpalenia w sobie żaru, o którym mówił Jezus, skutkującego w codziennym życiu wypełnianiem woli Bożej, przerzucanie się cytatami pozostaje tylko walką, nie służącą wzrostowi w wierze, wzajemnemu braterskiemu poznaniu i wywyższeniu Zbawiciela.

    "Społeczność z Chrystusem uwalnia, daje pokój [...] można znaleźć społeczność z Jego braćmi." Historia minionych tysięcy chrześcijaństwa dostarcza zatrważających świadectw mylnego rozumienia powyższej wypowiedzi. Dla mnie uwolnienie to przede wszystkich załatwienie przez Zbawcę mojej odpowiedzialności za grzechy jakie popełniłem i - nie daj Boże - jakie popełnię. On jest moją sprawiedliwością. To daje mi pokój z Bogiem i ludźmi oraz zdolność do skuteczniejszego odpierania ataków Złego. Swoje upadki i zwycięstwa widzę w kontekście walki w której jestem z całych sił po stronie Stworzyciela.

    Wiem, że pisanie o "minimum" nie jest przyjmowane najlepiej, ale na początek wystarczy zabiegać o życie wieczne dla siebie, najbliższej rodziny i przyjaciół. Wreszcie wystarczy pamiętać KOGO się reprezentuje, a przynajmniej zbyt często nie przynosić wstydu. Uważam, że słabości kościoła zaczynają się gdy pojawia się "my", kiedy rosną struktury i budynki, kiedy liczy się członków. Zawsze gdy mówiłem, że chce znajdować/zdobywać ludzi/serca dla Jezus Chrystusa, to oznaczało to dokładnie to. NIGDY mój zbór czy mój kościół. Praktycznie nie zdarzało mi się bym namawiał kogoś do wizyty w kościele, raczej tak przedstawiałem zdarzenia czy ich plany by ów ktoś czuł, że powinien dla własnego dobra/interesu wybrać się do KADS. NIGDY nie namawiałem mojej żony, brata, bratowej by zostali adwentystami, było prawie wręcz przeciwnie :-) znali wszystkie możliwe słabości czy cienie tego kościoła.

    05 listopada 2001 r. mieliśmy "czytankę modlitewną" w ramach tygodnia modlitwy. Przyznam, że podłamałem się zawartą tam argumentacją Autor stwierdza w niej, że nie wystarczy miłować Boga i bliźniego z całej siły, że koniecznie trzeba trwać przy doktrynach. Nie mieści mi się to w głowie. Toż doktryny to zbiory ludzkich spekulacji bardziej lub mniej cwane uzasadnione tekstami z Biblii. Znowu kłaniam się z minimalnym zestawem "murowanych" pewniaków. Każdy, który rodząc się dla Pana musiał porzucić kościół rodziców i dziadków, stawał przez odrzuceniem zastanych dogmatów i szedł "na całość" bez oglądania się na opinie najbliższych. Jak wobec tego można z góry zakładać interesowność przy kolejnych zmianach wyznań i kościołów. Uważam, że w społecznościach chrześcijańskich nie powinno być myślenia typu: "tylko u nas jest pełnia prawdy". Wydaje mi się, że każda społeczność chrześcijańska włącznie z KRK ma wartościowe cechy dla pewnych ludzi i dobrze, że jest niż miało by jej nie być. Przy okazji autor czytanki kilka razy z zadowoleniem pisze, że jest dobrze gdy doktryny i wiara jest ponad uczuciami. Znowu dla mnie niepojęte, gdy czytam, że duch i dusza i ciało ma być przygotowane na przyjście Pana. A ile razy Wszechmogący woła o naszą miłość do Niego, o nienawidzenie zła a umiłowanie dobra (Amos) - toż to są uczucia. Nie wiem, kto i w jakim celu dobiera takie teksty.

    W III kwartale 2001 r. w części nabożeństwa nazywanej Szkołą Biblijną badaliśmy fundamenty wiary. Miałem więc okazję lansować owe moje minimum. Co się okazuje? Okazuje się, że zasady wiary opracowane przez KADS są niezwykle "cwanie" wzajemnie powiązane, nie bardzo jest co wyjąć z owych filarów by nie naruszyć innych naprawdę podstawowych. Rad nie rad, zabrałem się za lekturę książki: "Wierzyć tak jak Jezus" tytuł oryginału: "Sewenth-day Adwentists Believe... A Biblical Exposition of 27 Fundamental Doctrines" - wolałbym by tak się nazywała.

    Minął prawie rok od czasu gdy powyższy akapit napisałem. Okazałem się sam dla siebie prorokiem. Gdy wyjąłem kilka cegiełek z fundamentu - budowla się rozsypała, oczywiście dla mnie samego. Uważam, że lepiej teraz testować fundamenty wiary, by nie okazało się w czasach próby i na sądzie, że budowaliśmy na piachu.

    Problem nadmiernego zdefiniowania (usztywnienia) zasad wiary nie był przyczyną mojej rezygnacji z KADS.

  6. Erozja.

    Byłbym prawdopodobnie adwentystą jeszcze przez wiele lat gdyby nie ciąg zdarzeń, który zmusił mnie do zrewidowania moich zasad wiary i do bliższego przyjrzeniu się polityce wewnątrz kościelnej.

  7. Zerwanie.

    W sytuacji gdy autorytet kościoła w moich oczach roztrzaskał się, zupełnie zniknął, wszystkie poglądy, których wyznawanie było oparte na jego autorytecie musiały zostać na nowo określone.

    Rezygnacja z cudzej nauki o Bogu.

    Wydaje mi się, że istnieje mylne wyobrażenie o sile i wpływach hierarchii kościelnej na członków kościoła, szczególnie wobec osób, które opuściły kościoły z "lepiej" prezentującą się i starszą hierarchią o powszechnym autorytecie. Dla mnie ewentualne zmiana kościoła nie byłaby żadnym emocjonalnym problemem, ot napisałbym podanie o wykluczenie z członkostwa i podziękował za dotychczasową współpracę. Nie widzę u siebie najmniejszych skłonności o pozyskanie aprobaty kościelnej "góry", bo o to nie dbam. Co nie oznacza lekceważenia, nie czuję się upoważniony do oceniania innych sług Pana, uważam że każdy z nas odpowie przed Nim za SWOJE życie. Wiem skąd i dlaczego wychodziłem, mój pobyt tu gdzie jestem jest dobrowolny i trwa już tyle lat nie dlatego, że spotkałem aniołów, i że wszystko mi się podoba, ale z powodu braku alternatywy. Jeśli mam różne wątpliwości odnoście różnych prawd to również poddaję w wątpliwość moje wątpliwości :-) To kwestia równowagi i sumienia. Wierzę, że Wszechmogący widzi, że się nie blokuję, jak ON zechcę bym był gdzie indziej, będzie zgodnie z Jego wola.

    Chociaż formalnie dalej jestem członkiem maleńkiego zboru, przecież już dłużej znieść nie mogłem firmowania wymienionych wyżej praktyk, które dla mnie stały się czym więcej niż błędem, różnicą w interpretacji, ale wręcz grzechem. Nie miałem alternatywy poza wyjściem z kościoła. Dalsza obecność pogłębiałaby moją frustrację, świadomość że ponad racje Boże przedkładam racje ludzkie. Moje wyjście z kościoła służyć ma zabranie mandatu (wiem że tak skromnego, że śmiechu warte) dla władz i zarządu kościoła. W moim położeniu głosować można tylko przez głosowanie nogami i przez wstrzymanie przekazywania dziesięcin. Tak też robię.

    W listopadzie 2001 r. pisałem.

    W grudniu 2001 r. pisałem.

    W lutym 2002 r. pisałem jeszcze bardziej stanowczo.

    Napisałem obszerną, ale nie wyczerpującą, analizę felerów kościoła, opis większości tego co spowodowało odrzucenie obecnego wydania KADS. Podkreślam, moje wyjście spowodowane jest obecnym stanem kościoła a nie atakami z zewnątrz na zasady wiary, czy cokolwiek innego.

    Mam nadzieje, że przestudiowanie "Reformacja dzisiaj, 95 tez do sytuacji Kościoła i społeczeństwa" też trochę wyjaśni moją decyzję. Szkoda, że tak późno - dopiero 17.04.2002 r. - zapoznałem się z jego treścią, chociaż nie ze wszystkim się zgadzam się (np. nauką o Bogu jako Trójcy), przecież pokazuje, że są ludzie, nawet pastorzy :-) którzy pełnią rolę straży: widzą co się dzieje w świecie i kościele i podnoszą larum!

    Nie mam do nikogo osobistych pretensji, dopuszczam że moja ocena ludzi, wypowiedzi, decyzji może być błędna. Zakładam szczerość wszystkich uczestników. Znam osobiście bardzo wielu ludzi w kościele, z wieloma byłem zaprzyjaźniony. Mam nadzieję, że zachowam wiele przyjaźni, wiem że będzie to dla nich test.

  8. Plany.

    do napisania :-)

    Stan na dzisiaj, na kwiecień 2002 r.

  9. Wersja robocza.



Sylwester Szady,
Zamość, od 04.04.2002 do ....

Teksty uzupełniające:


kontakt z autorem serwisu
Sylwestrem Szady

(c) Dzisiejszy Eliasz, 1998-2002 http://eliasz.dekalog.pl

Pierwsza reklama RekaBIT

początek | strona główna | odtwarzanie MIDI | dodaj do ulubionych | rekomenduj znajomym | St@rtuj z Eliaszem

1"Wichrzyciele i wichrzenia", Zarząd Centralny Kościoła Adwentystów DS. Wydawnictwo Znaki Czasu, Warszawa, Foksal 8, 1981 r. Nakład 300 egz.