poprzedni nastepny
linki autorzy opracowań książki kontakt lista tematyczna lista chronologiczna strona główna  

Narkoman znajduje Drogę

Moją historię muszę rozpocząć w roku 1998, kiedy to miałem 18 lat. Właśnie wtedy miało miejsce tragiczne dla mnie wydarzenie. Rozstała się ze mną moja dziewczyna Ania. Kochałem ją bardzo i był to dla mnie straszliwy cios. W krótkim czasie mój cały świat zawalił się, totalnie legł w  gruzach. Życie straciło dla mnie sens, ponieważ nie wyobrażałem sobie życia bez Ani. W tamtym czasie byłem wyznania katolickiego, ale Boga traktowałem z "przymrużeniem oka", np. modliłem się o wygrane mecze mojej ulubionej drużyny piłkarskiej, ale mimo wszystko dopuszczałem istnienie Wszechmocnego. W obliczu mojej katastrofy życiowej, słusznym wydało mi się zwrócić o pomoc właśnie do Niego. Leżałem wtedy w pokoju przez dwa tygodnie, mało co jedząc i bez przerwy płacząc, a cierpienie nie zmniejszało się. Nie sposób wyrazić słowami ból, który wtedy przeżywałem. Moją prośbą do Boga była prośba o śmierć. Naprawdę nie chciałem już żyć. Jednocześnie wiedziałem, że samobójstwo nie wchodzi w grę i trudno mi wyjaśnić dlaczego tak było. Całe szczęście, że Pan mnie wtedy nie wysłuchał! Wciąż żyjąc i cierpiąc nie mniej, leżałem dalej i myślałem tak: jeżeli Bóg mi nie pomógł to może szatan mi pomoże. Nie chciałem już dłużej płakać i każde wyjście z beznadziejności wydawało mi się odpowiednie. Myślałem, że tak jak w "Panu Twardowskim" pojawi się diabeł i w zamian za moją duszę zaoferuje mi doczesne szczęście. Czart na szczęście także się nie pojawił, ale jak się dzisiaj przyglądam dalszym wydarzeniom doskonale mnie wysłuchał. A ja dalej leżałem rozpaczając, tyle że teraz przestałem wierzyć w Boga i szatana, bo skoro w takiej sytuacji nie mogli mi pomóc to znaczy, że nie istnieją. Cierpienie powoli przygasało i zacząłem odbudowywać swój zawalony świat. Mój nowy światopogląd to życie dla doczesnych przyjemności, bo przecież nie ma Boga. Wspomniane przed chwilą wysłuchanie mnie przez szatana zaowocowało pojawieniem się kolegów, z którymi wcześniej ze względu na Anię nie spotykałem się. Owi koledzy pomogli mi się odnaleźć, niestety w świecie pełnym narkotyków. Narkotyki były nie ukrywając czymś co pozwalało oderwać się od tego świata szarych ludzi. Patrząc wtedy na życie, przez pryzmat nieistnienia Boga, zauważałem bezsens istnienia. Myślałem tak: co z tego, że będę się uczył? co z tego, że będę pracował? co z tego, że czegoś się dorobię? jak i tak prędzej czy później umrę i nic mi po tym wszystkim! Po użyciu wszystkie te egzystencjalne troski znikały i chwilowo było fajnie. Jednak w momencie kiedy narkotyk przestawał działać było beznadziejnie i życie znowu bolało. Była prosta metoda, żeby nie cierpieć: należało nie dopuszczać by środki przestawały działać. Ja poszedłem właśnie w tym kierunku, a ponieważ potrzebowałem pieniędzy i to niemałych, zacząłem narkotyki również sprzedawać. Po roku stałem się całkiem znanym dilerem, a sam miałem co chciałem: narkotyki do wyboru i bez ograniczeń. Mimo, że ciągle pojawiały się jakieś problemy czy to w szkole, czy w domu, wcale się tym nie przejmowałem ponieważ ciągle byłem na haju. Poza tym myślałem tak: jeżeli narkotyki pomogły mnie, to pomogą także innym i moją działalność traktowałem jako misję dobroczynną. W ramach tej misji każdemu potrzebującemu dawałem za darmo i na kredyt i jeszcze raz na kredyt i jeszcze raz..., a wszystko dlatego by otworzyć ludziom oczy. Naprawdę tak myślałem! Jako sprostowanie muszę napisać, że takie używanie to toczenie się po równi pochyłej i wcześniej, czy później staczamy się na samo dno, z którego niezwykle trudno się wydostać.

W tym momencie chciałbym przejść do konkretów. Zbliżał się Sylwester1999/2000 i uważałem, że taka data zobowiązuje, by zaszaleć na całego. Miałem w planie wyjazd do Paryża, do Berlina, ale nikt ze znajomych nie chciał mi towarzyszyć, a samemu nie chciałem pojechać. Ponieważ zawsze wszystko robiłem inaczej niż inni, tak i tym razem uznałem, że nie spędzę tego czasu na zwykłej imprezie na jakiej bywałem co trzy dni i postanowiłem, że pójdę do moich dziadków. I tak zrobiłem, poszedłem sam do dziadków na sylwestra. Tam po zażyciu extasy, grzybów halucynogennych oraz zapaleniu opium stwierdziłem, że ściany ruszają się jak firanki. W tym narkotycznym stanie znalazłem się w pewnej chwili przed obrazkiem Pana Jezusa. Mimo, iż w tamtym czasie nie wierzyłem w Boga to Jezusa utożsamiałem z kimś bardzo dobrym. Ważne jest w tej chwili przypomnienie o mojej świadomości narkotykowej misji. Właśnie wtedy gdy znalazłem się pod obrazkiem, w myśli zadałem pytanie: czy ja jestem dobry? I od razu nie wiedzieć skąd, w mojej głowie usłyszałem głos, który powiedział: tak, jesteś dobry, jesteś taki dobry jak ja!!! Teraz wiem, że był to głos szatana, który chciał bym pomyślał: jeżeli jestem dobry to mogę być jeszcze lepszy, albo najlepszy, i w ten sposób zwieść mnie w totalne maliny. Po tym wydarzeniu mój światopogląd zachwiał się poważnie, bo w jaki sposób ateista taki jak ja miałby wytłumaczyć ów głos. Nawet narkotyki tego nie tłumaczą, ponieważ używając ich wiele razy nic takiego się nie zdarzało. Kolejne dni to głęboka zaduma.

Drugiego stycznia przyjechał do mnie kolega ze swoją koleżanką, którą wtedy poznałem. Tamtego wieczora znowu jadłem grzyby i cały świat zawirował, a tematem rozmów były horoskopy, wróżby, przepowiednie, itp. Od poznanej koleżanki dowiedziałem się, że zna prawdziwą wróżkę i od razu chciałem tam pojechać. Wróżka powiedziała żebym przyszedł następnego dnia. W jej domu było kilka kotów, koza, koguty... słowem prawdziwa wiedźma! Co dzisiaj wydaje mi się niesamowite mówiła dużo o Bogu. Powiedziała np.: kto modli się pod posągiem, sam zostanie posągiem, i oprócz tego opowiadała o końcu świata. Można by rzec natchniona wróżka. Poza tym wszystko co powiedziała o mnie, mojej rodzinie i znajomych to szczera prawda i dlatego momentalnie baba stała się dla mnie sporym autorytetem. W związku z tym zadałem jej jedno, ale bardzo konkretne pytanie: kiedy będzie koniec świata? No i ona powiedziała, że w 2001 roku! Wyszedłem przerażony i od razu zacząłem biegać po znajomych opowiadając o zbliżającym się końcu świata. Nawet nie chodziłem z tego powodu do szkoły, bo miałem nową misję: uświadomić ludzi, że coś strasznego się zbliża. Krótko mówiąc dzięki wizycie u wróżki i narkotycznym sesjom zacząłem poważnie świrować.

W takim stanie psychicznym mija tydzień i chcę teraz opisać wydarzenia, które miały miejsce w nocy z 9(niedziela) na 10 stycznia. Zbliżał się koniec semestru i na poniedziałek jako ostateczny termin miałem donieść dwa zaległe ćwiczenia z jednego z przedmiotów. Ponieważ w ostatnim czasie miałem mnóstwo "ważniejszych" niż szkoła zajęć pracę tą zostawiłem na ostatnią chwilę. I właśnie parę minut przed północą zasiadam do komputera, odpowiednio pobudzony narkotykami, kiedy to uświadamiam sobie, że zupełnie nie mogę się skupić. Postanawiam przejść się na krótki spacer, na który to zabieram aparat fotograficzny z kliszą do robienia zdjęć nocnych. Nigdy wcześniej nie robiłem zdjęć, ale kilka dni wcześniej wymyśliłem sobie nowe hobby - fotografia. Pomyślałem, że będzie super mieć cały pokój wyklejony zakręconymi zdjęciami. Oprócz tego od jakiegoś już czasu czytałem książki Ericha von Danikena, który krótko mówiąc pisze o UFO. Będąc pod wpływem tej literatury oraz narkotyków wymyśliłem sobie kiedyś tak: jeżeli oni faktycznie przylatują do nas, a będąc bardziej rozwiniętymi nie chcą nas zniszczyć, to zapewne chcą nam pomóc. Ja widząc, że nasz świat jest zepsuty pomyślałem, że chciałbym się z nimi spotkać i porozmawiać na temat naprawy Ziemi. Puentując, chciałem zostać ambasadorem ludzkości w kontaktach z cywilizacją pozaziemską. I właśnie kiedy szedłem na odświeżający spacer ta myśl uderzyła w moją głowę jak kamień. Nawet nie pomyślałem, a stwierdziłem: idę się teraz spotkać z UFO, nawet aparat mam po to, żeby ludzie mi uwierzyli. Mieszkam w dużym mieście, ale nieopodal mojego osiedla jest łąka, na środku której jest duża wieża ciśnień. To było najlepsze miejsce na spotkanie i od razu tam się skierowałem. Czekałem na nich półtorej godziny i nie przylecieli. W pewnej chwili odzyskałem jakby poczucie rzeczywistości i załamałem się: ja tu zaćpany w środku nocy czekam na UFO, a powinienem być teraz w domu i robić ćwiczenia; przecież wyrzucą mnie ze szkoły. Do tego doszedł zwykły strach: środek nocy, na jakiejś łące, a jeżeli ktoś nieodpowiedni właśnie będzie przechodził! I tak strasznie się bałem, że aż się trząsłem. Wtedy zobaczyłem nad drzewami świecący krzyż z kościoła katolickiego i lawina myśli przetoczyła się przez moją głowę. Przypomniałem sobie sylwestra i tajemniczy głos; wróżkę, która mówi o Bogu i o końcu świata; także to, że kiedyś gdy byłem młodszy to wierzyłem w Niego całkiem poważnie i moje życie było jak bardzo inne. Teraz w chwili trwogi zwróciłem się z błaganiem do Boga i zacząłem przypominać sobie słowa modlitwy "Ojcze Nasz". I tak wers po wersie przypomniałem sobie całą i stwierdziłem, że już się nie boję. Zupełnie zapomniałem o UFO i o ćwiczeniach, zacząłem natomiast czegoś szukać. Byłem przekonany, że to będzie niewyobrażalny skarb. W transie przeszukałem całą łąkę i pobliskie laski wzdłuż i wszerz i niczego nie znalazłem. Wtedy była już trzecia godzina i znowu wróciła rzeczywistość: zaćpany, szukam wiatru w polu, a w domu ćwiczenia ­- wyrzucą mnie ze szkoły! W tej chwili, kolejna już tej nocy, myśl wpada mi do głowy. Przypominam sobie jak to pół roku wcześniej, idąc obok małego lasku, prosto pod nogi wyturlał się mały, czarny kotek. Nieważne co z kotkiem, ważny ten lasek. Miejsce to było niedaleko i postanowiłem, że to ostatnie miejsce gdzie pójdę i wracam do domu. Wchodzę do tego lasku i widzę pieniek po niedużym drzewie. Kopię go, a on odlatuje na parę kroków, ja zaglądam do środka, ale tam nic nie było. Tą sytuacją choć trochę chciałem przedstawić amok, w jakim byłem tamtej nocy. Idę dalej i widzę jakiś papier na ziemi, schylam się i automatycznie wkładam go do kieszeni. Szukam dalej, ale nic nie znalazłem, żadnego skarbu. Kiedy wróciłem do domu była godzina trzecia trzydzieści. Nocny spacer tak mnie zmęczył, że nie byłem w stanie robić ćwiczeń i od razu położyłem się spać.

Rano przyszedł do mnie szkolny kolega i pierwsze co powiedział to: Qwerty jest chory. Qwerty to szkolny nauczyciel, któremu miałem oddać ćwiczenia. Na marginesie: po pół roku podczas rozmowy na temat antybiotyków ten nauczyciel powiedział, że wtedy w styczniu był chory pierwszy raz od dziesięciu lat! Mówię kumplowi: niesamowite! I opowiedziałem mu co robiłem w nocy, a on: niesamowite! Kiedy kończyłem opowiadać przypomniałem sobie o znalezionym papierze. Była to jedna stronica z gazety. Zaczęliśmy czytać: z jednej strony było coś o stanie wojennym, a na drugiej o jakimś sportowcu - słowem nic nie znaczące informacje. Już mieliśmy odłożyć znalezisko, kiedy to kolega zauważył w nagłówku, że jest to Słowo - katolicki tygodnik. Wtedy zacząłem kojarzyć fakty: chodziłem całą noc po polach i znalazłem kartkę Słowa, tam również był motyw Boga (modlitwa) w sumie mamy Słowo Boga czyli Pismo Święte! Dalej: Wróżka, która też mówiła o Bogu, opowiadała o końcu świata, a przecież Biblia też to opisuje. I zacząłem czytać Pismo Święte począwszy do Księgi Objawienia. W trakcie czytania z rozpaczą musiałem stwierdzić, że prędzej pęknie mi głowa od myślenia niż zdołam to rozszyfrować! Później zacząłem czytać Ewangelie i one były przełomem w moich poszukiwaniach. Wyczytałem tam mianowicie, że Bóg chce nam dać życie wieczne! Zacząłem rozmyślać w tej kwestii i stwierdziłem, że tego mi trzeba. Od tej chwili badałem co trzeba robić by je otrzymać. Poza tym zacząłem się interesować wszelkiego rodzaju przepowiedniami odnoszącymi się do przyszłości.

Pewnego razu wracając z imprezy, bo trzeba w tym miejscu napisać, że mimo tych wszystkich wydarzeń wcale nie zrezygnowałem z dawnego trybu życia, postanowiliśmy z kolegą, że zjemy coś w McDonald's. Ja chciałem do McDrive, a on do zwykłego. Wyszło na jego, a miało to istotne znaczenie. Mimo tego, że poszliśmy do zwykłej restauracji jedliśmy w samochodzie i aż mnie zamurowało, kiedy zobaczyłem, że dokładnie przed nami jest księgarnia "Znaki Czasu". Od razu wiedziałem, że muszę tu przyjść.

Przyszedłem nazajutrz rano i przed wejściem do środka przebiegłem wzrokiem książki na wystawie. Później wszedłem i zapytałem panią o "Przepowiednie królowej Saby". Pani powiedziała, że nie ma takiej książki, ale jeżeli interesują mnie proroctwa, to jest książka "Wielki Bój", i ja wtedy poprosiłem o nią. Kobieta odwróciła się by mi ją podać i stwierdziła, że książka właśnie się skończyła. W tym momencie olśnienie i przypominam sobie, że ta książka jest na oknie wystawowym! I faktycznie była tam. Kupiłem ostatnią książkę z wystawy, o proroctwach, za 10 złotych. Uradowany pobiegłem do domu i zacząłem czytać.

Książka była niesamowita! Nawet nie chodziłem do szkoły bo przez cały czas czytałem "Wielki Bój". Podczas lektury odczuwałem raz wzruszenie, innym razem zdziwienie, po prostu ta książka do mnie przemawiała.

W treści książki wielokrotnie występuje sformułowanie: mieć światło, co miało oznaczać prawdę, poznanie. Pewnego razu leżąc na łóżku i czytając zadałem sobie dokładnie takie pytanie: czy czytając tę książkę mam światło? I dokładnie w tej samej chwili zaczęła brzęczeć żarówka w halogenowej lampce, przy której czytałem. Zacząłem się rozglądać dokoła, bo wiedziałem, że to coś musi znaczyć. Po chwili zauważyłem jak na szybie w meblach odbijam się ja, leżący na wersalce, na wysokości połowy twarzy mam książkę, a lampka, która w tej właśnie chwili przestała brzęczeć, świeci dokładnie nad moją głową! To była dla mnie oczywista odpowiedź na moje pytanie. Dzisiaj jeżeli ustawię lampkę w tym samym miejscu, a sam położę się tak samo jak wtedy to w witrażyku powstaje obraz taki jak tamtego dnia.

Wiedząc, że "Wielki Bój" jest drogowskazem do światła, zacząłem stosować w swoim życiu wszystko co przeczytałem. W ten sposób zacząłem święcić Sabat. Był to dla mnie dzień, w którym nic nie brałem i nie sprzedawałem, a czas przeznaczałem na studium Biblii. Z książki dowiedziałem się także, że Kościół Katolicki jest fałszywym kościołem, nie wyczytałem jednak bezpośrednio, który w takim razie jest prawdziwy. Prowadziłem dalsze poszukiwania.

Pewnego razu na imprezie kolega zacytował fragment Księgi Ezechiela, występujący w filmie "Pulp fiction". Strasznie się jednak poplątał. Ja wtedy wziąłem z półki Biblię i zaczęliśmy szukać tego fragmentu. Dla mnie to był już koniec imprezy ponieważ zacząłem czytać i czytać... Rano kiedy się obudziłem znowu czytałem Księgę Ezechiela, wtedy ktoś zapukał do drzwi. Okazało się, że to Świadkowie, a ja pomyślałem sobie: Bóg mi ich przysłał! Rozmawialiśmy półtorej godziny i umówiliśmy się za tydzień. W ciągu tamtego tygodnia myślałem mniej więcej tak: wszak to właśnie Świadkowie tak gorliwie głoszą o Bogu, o Biblii, są prześladowani a przecież nikomu nie robią nic złego, czyli to oni są prawdziwym Ludem Bożym; jeżeli ty Panie Boże chcesz żebym ja do nich należał to tak zrobię mimo prześladowań, które z pewnością mnie spotkają. Minął tydzień i w umówionym dniu spało mi się tak dobrze, że zaspałem na spotkanie. Byłem zrozpaczony! Miałem szansę a tak zawaliłem! Kolejne dni to poszukiwania Świadków, ale nie dane mi było ich spotkać.

Czarne chmury zbierały się nad moją głową z powodu szkolnych absencji. I w końcu nadszedł dzień burzy - dzień rozmowy czy zostanę skreślony z listy uczniów. Tamtego dnia spałem u babci. Kiedy się obudziłem babcia robiła porządki. Podała mi filiżankę mówiąc: tu są jakieś papierki. Powiedziałem, że je wyrzucę. Po przeglądzie tych śmieci okazało się, że jedno zawiniątko to działka amfetaminy, którą kiedyś tam wrzuciłem z przeznaczeniem na "czarną godzinę". Myślę sobie: ale Opatrzność, taki dzień i taki prezent. Zażyłem narkotyk i wyszedłem do szkoły. Ponieważ miałem dłuższą przerwę od brania ta działka bardzo mnie pobudziła i idąc wszystko mnie interesowało. Szedłem paląc papierosa i zauważyłem z dala plakat "Rzuć palenie w ciągu 5 dni". Zaciekawiło mnie to strasznie ponieważ palenie męczyło mnie, a sam nie potrafiłem rzucić. Z afisza wyczytałem, że odwykówkę organizuje Kościół Adwentystów. Poczułem, że to wskazówka i zapamiętałem adres. W szkole była rozmowa ale tylko w gronie nauczycielskim, które dało mi ostatnią szansę.

Na odwiedziny Kościoła Adwentystów wybrałem sobotę, ponieważ to był dla mnie dzień odpoczynku, dzień szczególny. Jechałem z pewną nieśmiałością, ponieważ spodziewałem się kolejnego wielkiego budynku kościelnego. Jakże byłem zaskoczony kiedy na miejscu był zwykły dom. Zadzwoniłem na domofon i po chwili jakiś damski głos zapytał: kto tam? Ja odpowiedziałem: Marek, przyszedłem zobaczyć co tutaj jest. To wystarczyło żeby mi otworzono. Wszedłem do środka i pierwszą rzeczą jaką zobaczyłem poza dziewczyną, która otwarła mi drzwi to ulotka książki "Wielki Bój". Zapytałem: to wasza książka? Po twierdzącej odpowiedzi stwierdziłem: No to znalazłem!

W taki cudowny sposób przyprowadził mnie Bóg do Kościoła Adwentystów. Aktualnie jestem już ochrzczonym wyznawcą i muszę przyznać, że z Jezusem jest wspaniale!!!

Na zakończenie muszę rozjaśnić kwestię narkotyków. Narkotyki są bezwzględnie złe! To narzędzie w ręku szatana, który próbuje zniewolić ludzkie umysły. Dzięki nim Boży przeciwnik prowadzi swoje ofiary niczym na smyczy. Mnie w ten sposób przyprowadził najpierw do wróżki, później na spotkanie z UFO. Gdyby nie cudowna ingerencja Boga to moje życie ległoby w gruzach i to w krótkim czasie. Chała Panu, że w Swojej Wszechogarniającej Mądrości potrafi odwrócić zło w dobro. AMEN.


kontak z autorem serwisu
Sylwestrem Szady
nawrócony Marek Micyk

Adres serwisu:
http://www.eliasz.pl

Chrzescijanski Serwis Promocyjny
Chrzescijanski Serwis Promocyjny

Ostatnie zmiany: 29.12.2000 r.

| początek | odtwarzanie MIDI | dodaj do ulubionych | rekomenduj znajomym | strona główna |