poprzedni nastepny
linki autorzy opracowań książki kontakt lista tematyczna lista chronologiczna strona główna  

Ewa Siedlecka

Sekta czai się wszędzie

Od dziesięciu lat w Polsce mówi się o zagrożeniu ze strony niebezpiecznych sekt. Ponieważ nie wiadomo, które Kościoły, związki wyznaniowe i ruchy religijne są sektami - na wszelki wypadek podejrzewa się wszystkie: hinduistów, buddystów, świadków Jehowy, mariawitów, a bywa, że i protestantów. Bardziej podejrzliwi boją się wszystkiego, co egzotyczne - kursów jogi, diety wegetariańskiej, akupresury czy medytacji transcendentalnej.

Paradoksalnie, jedynymi ekspertami od sekt są organizacje zwalczające sekty. Tak się składa, że organizacje te działają prawie wyłącznie w ramach struktur Kościoła katolickiego - przy ośrodkach duszpasterskich lub stowarzyszeniach laikatu. Państwo natomiast nie udziela żadnych informacji o działalności nowych Kościołów i ruchów religijnych w Polsce, choć prowadzi ich rejestr i - w myśl znowelizowanej ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania - może sprawdzać, czy ich działalność jest zgodna z prawem oraz zgłoszonym statutem.

Tak więc każdy, kto chce się dowiedzieć czegoś o niebezpiecznych sektach, odsyłany jest do organizacji antysektowych. To one szkolą - na zlecenie kuratorów oświaty - nauczycieli, rodziców i uczniów. One tłumaczą, jak ustrzec się niebezpiecznej sekty, i wskazują kulty, których powinniśmy się wystrzegać. One także szkolą urzędników - wojewódzkich, powiatowych, miejskich i gminnych - a nawet... policję. Policjanci muszą być przeszkoleni, bo mają obowiązek składania raportów o działalności "sekt" na swoim terenie.

Urzędowe zakazy

Jakość informacji przekazywanych przez organizacje antysektowe nieraz już kwestionowały sądy. Wymieniana w ostrzegawczych ulotkach Misja Czaitanii wygrała dwa procesy - jeden przeciw Annie Łobaczewskiej, założycielce antysektowego Ruchu Obrony Rodziny i Jednostki, drugi (w pierwszej instancji) przeciw Wojciechowi Wybranowskiemu, członkowi Ligi Republikańskiej. W obu przypadkach sąd stwierdził, że brak jest podstaw, by nazywać Misję niebezpieczną sektą.

Proces o antysektową ulotkę wydaną przez stowarzyszenie Civitas Christiana wygrał też (w pierwszej instancji) Ruch Hare Kryszna. W sprawie Związku Buddyjskiego "Karma Kagyu" sąd orzekł, że artykuł karmelitki, siostry Michaeli - w którym napisano, że związek jest destrukcyjną sektą uprawiającą molestowanie seksualne i psychomanipulację - nie ma pokrycia w faktach, i zakazał rozpowszechniania książki "Sekty - ekspansja zła", gdzie zamieszczono ów tekst.

Ale natura nie lubi próżni. Gdy nie ma innych informacji, urzędnicy, władze samorządowe i zwykli ludzie wierzą tym, które są. Skutki? Rektor warszawskiej Akademii Medycznej zerwał w ostatniej chwili umowę o wynajem sali na wykład amerykańskiego nauczyciela jogi i medytacji po otrzymaniu anonimowego telefonu, że wykład organizuje "sekta podobna do satanistów". Podobny los spotkał świadków Jehowy w Tychach, gdzie odmówiono im wynajęcia sal na uroczystości religijne, i w Malborku, gdzie miasto wycofało się z umowy udostępnienia działki pod budowę świątyni.

Władze Świdnika zerwały Festiwal Kultury Indii, którego gościem miał być ambasador Indii - wolały się narazić na dyplomatyczny skandal, niż przeciwstawić parafialnej grupie do walki z sektami (poszło o to, że współorganizatorem festiwalu byli krysznaici). Władze Zielonej Góry pod naciskiem miejscowej Sekcji Monitoringu i Walki z Sektami zakazały muzeum etnograficznemu udostępnienia terenu skansenu na imprezę "Festiwal życia", organizowaną przez licealistów i ich nauczycieli (tym razem poszło o pokaz chińskiej gimnastyki tai-chi, wykłady z ekofilozofii oraz spotkania z kulturą Słowian i Indian).

Kuratoria też bronią się, jak mogą, przed wpuszczaniem "sekt" na teren szkół. Radny Artur Sternicki z Bielska-Białej w ostatniej chwili zapobiegł prelekcji działaczy Polskiej Akcji Humanitarnej na temat rasizmu w bielskich szkołach. Powód? W organizowaniu obchodów Dnia przeciw Rasizmowi brali udział także krysznaici. Radny powołał się na opinię krakowskiego Dominikańskiego Centrum Informacji o Sektach, że Ruch Hare Kryszna jest niebezpieczną sektą (było to już po wyroku sądu w sprawie ulotki Civitas Christiana).

Wiele miast i gmin załatwiło sprawę z góry - radni wydali uchwały zakazujące wynajmowania "sektom" sal na spotkania i modlitwy. Tak stało się m.in. w Krakowie, Lublinie, Tychach, Poznaniu, Mikołowie. Co prawda zakaz dotyczy tylko lokali komunalnych, ale biorą go sobie do serca wszyscy - także osoby prywatne - obawiając się szykan. I mają podstawy - starszy człowiek, który w Krakowie udostępniał swoje mieszkanie na spotkania Misji Czaitanii, został przez tamtejszą Ligę Republikańską okrzyknięty sekciarzem, o czym informowały rozwieszone na ulicach plakaty i napisy na drzwiach jego mieszkania. W efekcie właściciel mieszkania rozwiązał z lokatorem umowę najmu.

Ze strachu przed konsekwencjami kontaktów z sektą dyrektorzy domów dziecka i ośrodka pomocy społecznej w Lublinie odmówili przyjęcia od Misji Czaitanii cukru, masła, śmietany, mąki i jaj, które pozostały po akcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Misja zbierała pieniądze na Orkiestrę, sprzedając jedzenie wegetariańskie.

Urzędowa (nie)informacja

W tej sytuacji po dwu latach pracy międzyresortowy zespół do spraw nowych ruchów religijnych (pod przewodnictwem wiceministra spraw wewnętrznych Piotra Stachańczyka) powiadomił pod koniec czerwca o ukończeniu raportu "O niektórych zjawiskach związanych z działalnością sekt w Polsce". Raport ukazał się na stronach internetowych MSWiA dopiero w połowie sierpnia.

Powstał - a przynajmniej takie były założenia - na podstawie danych zebranych przez resorty spraw wewnętrznych, sprawiedliwości, oświaty i zdrowia. Można by więc sądzić, że w raporcie znajdą się informacje o ujawnionej działalności niebezpiecznych sekt w szkołach, szpitalach, więzieniach, domach dziecka, o popełnianych przez nie przestępstwach i czynach niezgodnych ze społecznymi normami, np. nakłanianiu do porzucenia rodziny, żebractwa czy prostytucji, o działalności pseudomedycznej, pseudoterapeutycznej czy pseudoedukacyjnej. Słowem, można było oczekiwać na raport, w którym znajdą się informacje pozwalające zweryfikować bardzo powszechne w Polsce opinie o zagrożeniach ze strony sekt.

Tymczasem dostaliśmy dokument bez konkretów, by nie powiedzieć - banalny. Znajdziemy w nim analizę struktury władzy w sektach, napisaną językiem socjologii małych grup - czysto teoretyczną, bez odwołania się do jakichkolwiek przykładów. Znajdziemy opis destrukcyjnego wpływu sekty na osobowość człowieka - też bez przykładów. Znajdziemy opis procedury rejestracji Kościołów i związków wyznaniowych, który przeczytać można też w ustawie o gwarancjach wolności sumienia i wyznania. Znajdziemy typologię sekt z socjologicznego i religioznawczego punktu widzenia - bez przykładów.

Znajdziemy wreszcie fragmenty rezolucji Parlamentu Europejskiego z 1996 r. i rekomendacji Rady Europy z czerwca zeszłego roku. Raport przytacza tylko te urywki, które mówią o potrzebie monitorowania niebezpiecznych grup i zwalczania ich przestępczej działalności. Pomija zalecenia, by młodzież uczyć historii i doktryn rozmaitych religii oraz umożliwiać rejestrację Kościołów i grup wyznaniowych. Pominięto także stwierdzenie zawarte w dokumencie Rady Europy, iż nie ma potrzeby, by państwa tworzyły urzędową definicję "religii" czy "sekty".

Słowem - raport zawiera wybrane informacje o stanie prawnym i teoriach naukowych przydatnych do badań ruchów religijnych.

- Naszym zadaniem było opisać zjawisko. Raport powstał na zamówienie rządu i ma przede wszystkim służyć organom władzy publicznej do tworzenia polityki państwa wobec zjawiska sekt. Nie mamy informować o sektach, ale o zagrożeniach - mówi współautor raportu, sekretarz międzyresortowego zespołu Krzysztof Wiktor (do niedawna pracownik departamentu wyznań MSWiA).

Nie wiem, jakie nowe wnioski może wyciągnąć rząd z tego, co i tak od dawna jest znane i dostępne. Pewnie jednak wygodniej sięgnąć do jednego opracowania, niż szukać po bibliotekach - gdyby więc raport ograniczał się tylko do zebrania wiedzy, można by go uznać za użyteczny.

Urzędowe straszenie

Niestety, autorzy idą dalej. Bez powołania się na konkretne przykłady powtarzają obiegowe opinie o działalności sekt, strasząc czytelnika - w tym władze, które na podstawie raportu mają tworzyć jakąś politykę.

Piszą np.: "Najpopularniejsze formy prawne, jakimi posługują się sekty w Polsce, to forma Kościoła lub innego związku wyznaniowego oraz stowarzyszenie. Część sekt (prawdopodobnie znaczna ilość) działa nieformalnie bez jakiejkolwiek rejestracji". Skąd autorzy to wiedzą, skoro nie podają żadnych danych czy przykładów? I jaki wniosek ma wyciągnąć czytelnik? Chyba tylko taki, że jeśli nawet jakiś związek wyznaniowy jest legalnie zarejestrowany, nie oznacza to, iż nie jest on niebezpieczną sektą. A skoro tak, lepiej unikać wszystkiego, co nie jest powszechnie znane.

Ów wniosek jest tym bardziej uprawniony, że wcześniej autorzy raportu piszą: "grupy te [sekty - E.S.] w sposób dowolny przypisują sobie nazwy Kościołów, zborów, stowarzyszeń, związków, organizacji, szkół, centrów czy ośrodków". Zastrzegają wprawdzie: "Jest niedopuszczalnym uproszczeniem określanie mianem sekty każdego nowego ruchu religijnego lub grupy religijnej wpisanej do rejestru Kościołów i innych związków wyznaniowych, ubiegającej się o taki wpis lub działającej nieformalnie. Nie można również a priori przypisywać takich cech każdemu ugrupowaniu zaliczanemu do nowych ruchów religijnych, a zarejestrowanemu w innej formie prawnej" - ale nawet z tego fragmentu można wywnioskować, że skoro nie każdą grupę można podejrzewać o bycie sektą, to przynajmniej niektóre (a może większość?). Zresztą kilka wierszy dalej czytamy: "Oficjalnie sekta ukazuje się jako organizacja religijna, charytatywna, pomocowa lub inna. Ta oficjalna działalność spotyka się z zainteresowaniem władz publicznych i środowisk międzynarodowych, wynikiem czego jest niekiedy nawiązywana z nimi współpraca na poziomie realizacji programów międzynarodowych, rządowych lub lokalnych". A więc nigdy nie ma pewności, zło czai się wszędzie.

Tak skonstruowany jest cały raport. Czy to informacja, czy straszenie? Moim zdaniem straszenie, w dodatku urzędowe. Oczywiście, można powiedzieć, że to po prostu ostrzeżenie. Tyle że ostrzeganie tym różni się od straszenia, że ostrzega się przed czymś konkretnym. A tu konkretu brak.

Urzędowe domysły

Autorzy nie zdecydowali się napisać wprost, które z działających w Polsce grup, ruchów religijnych czy Kościołów uważają za niebezpieczne i dlaczego. Jednak z konstrukcji raportu można wywnioskować, że o byciu niebezpieczną sektą świadczy fakt popełnienia przestępstwa przez członka grupy. Mamy bowiem w raporcie wyliczone "przypadki przestępstw popełnianych w związku z działalnością sekt". Wymieniono tu:

W sumie kilka przypadków na ponad 150 zarejestrowanych w Polsce związków wyznaniowych.

Wymieniono też przypadki wątpliwe. Czytamy np.: "W sierpniu 1993 r. zginął szesnastolatek po tym, jak kontakty z Międzynarodowym Centrum Odnowy Ludzi i Ziemi >>Antrovis<< przekonały go o ewakuacji w kosmos". Nie dowiadujemy się jednak ani tego, jak zginął chłopiec, ani też czy miało to jakikolwiek związek z grupą Antrovis.

Odrębny przypadek stanowią sataniści - raport wymienia wyroki za dwa zabójstwa rytualne, znieważanie zwłok (wykopanie ludzkich szczątków na cmentarzu), a także kilka samobójstw osób związanych z grupami satanistycznymi. Sataniści nie są w Polsce zorganizowanym Kościołem (żadna grupa nie starała się o rejestrację) - ci zaś, którzy popełnili przestępstwa, to "sataniści podwórkowi", wymyślający ideologie i rytuały na własny użytek. Socjolodzy i religioznawcy opisują ich w kategoriach subkultury młodzieżowej (na wzór skinów czy "kiboli"), nie zaś grupy religijnej.

Cechą, która - zdaniem autorów - dowodzi, iż mamy do czynienia z niebezpieczną sektą, są "nieprawidłowości w naliczaniu podatku VAT, sprowadzanie z zagranicy samochodów osobowych i innych wartościowych darów (...) na fikcyjne cele lub w ilościach wskazujących na nadużywanie przywileju celnego". Jak wynika z raportu, zarejestrowano sześć takich przypadków. Krzysztof Wiktor zapewnia, że nie wliczono tu nadużyć popełnionych na rzecz Kościoła katolickiego, o których szeroko informowała prasa.

Inne czyny wyróżniające niebezpieczne sekty to: samowola budowlana (dwa przypadki), niedopełnienie obowiązku meldunkowego, niezgłaszanie urodzin dzieci i niszczenie dowodów tożsamości ("kilkadziesiąt przypadków"), odmowa posyłania dzieci do szkół (dwa przypadki) i agitacja religijna na terenie placówek oświatowych (dwa przypadki).

Pośrednim tropem, który - według autorów - prowadzi do niebezpiecznych sekt, są orzeczenia sądów rodzinnych. Chodzi głównie o rozwody oraz przypadki pozbawienia lub ograniczenia praw rodzicielskich. "Jedna czwarta spraw dotyczyła braku zgody rodziców lub prawnych opiekunów na zabieg leczniczy w postaci transfuzji krwi" - czytamy w raporcie. Chodzi o chwilowe ograniczenie praw rodzicielskich orzekane tylko po to, by o zgodzie na transfuzję decydowali nie rodzice, lecz sąd.

Raport nie wymienia w tym miejscu żadnej grupy. Krzysztof Wiktor przyznał, że jedyna znana mu grupa wyznaniowa odmawiająca zgody na transfuzję to świadkowie Jehowy. Dodał, że zaliczenie świadków Jehowy do niebezpiecznych sekt "nie jest przypadkowe".

Tak dowiedziałam się, że niebezpieczną sektą jest trzecie co do wielkości wyznanie w Polsce (ok. 150 tys. aktywnych głosicieli i, lekko licząc, drugie tyle osób żyjących w ich kręgu rodzinnym)! Teza śmiała, choć nie nowa - aż do 1989 r. świadkowie Jehowy zmuszeni byli działać nielegalnie. W czasach stalinowskich za przynależność do tego wyznania szło się na wiele lat do więzienia.

W raporcie przypisano też "członkom sekt" przestępstwa popełnione na szkodę małych wspólnot wyznaniowych - "ograniczanie obywatela w jego prawach ze względu na przynależność wyznaniową" (dwa skazania) oraz "zmuszanie do powstrzymania się od udziału w obrzędzie religijnym" (cztery skazania). Jak zwykle autorzy pominęli wszelkie informacje o okolicznościach popełnienia owych przestępstw. Nie zdziwiłabym się, gdybym się dowiedziała, że w rzeczywistości popełnili je działacze... ruchów antysektowych (obecnie toczą się postępowania o podobne czyny przeciwko Lidze Republikańskiej).

"Analizując przedstawione fakty, można stwierdzić, że ujawniona przestępczość sekt w Polsce [49 przypadków - E.S.] nie stanowi większego zagrożenia dla społeczeństwa" - podsumowali autorzy raportu. Ale kilka linijek dalej unieważnili to stwierdzenie: "W sytuacji, gdy prawomocnym wyrokiem zakończyło się jedynie kilkanaście spraw, można powiedzieć z dużym prawdopodobieństwem, że przestępczość tego typu w Polsce wchodzi niemal w całości do obszaru >>ciemnej liczby<<" - ponieważ ofiary nie zgłaszają przestępstw dokonywanych wewnątrz hermetycznych wspólnot.

Może to prawda, może nie - nie sposób tego zweryfikować. A jeśli nie sposób zweryfikować, to czy nie jest zwykłym straszeniem wpisywanie tego rodzaju kategorycznych oskarżeń do urzędowego dokumentu?

Urzędowa definicja

Osiągnięciem raportu jest stworzenie pierwszej urzędowej definicji niebezpiecznej sekty. Definicja ta ma być, zdaniem Krzysztofa Wiktora, narzędziem, dzięki któremu każdy będzie mógł ocenić, czy dana grupa jest "sektą" - czyli grupą destrukcyjną. Tak więc "za sektę można uznać każdą grupę, która posiadając silnie rozwiniętą strukturę władzy, jednocześnie charakteryzuje się znaczną rozbieżnością celów deklarowanych i realizowanych oraz ukrywaniem norm w sposób istotny regulujących życie członków; która narusza podstawowe prawa człowieka i zasady współżycia społecznego, a jej wpływ na członków, sympatyków i społeczeństwo ma charakter destrukcyjny".

Definicja jak definicja. Znamienne, że całkowicie pominięto w niej motywacje religijne (czy dlatego, by uniknąć zarzutu o godzenie w wolność wyznania?). Jednakże, jeśli ta definicja będzie służyć do wykrywania grup niebezpiecznych, to tylko roznieci polowania na czarownice. Jest bowiem na tyle nieostra, by każdy interpretował ją po swojemu.

Jak rozumieć "destrukcyjny wpływ"? Ktoś może powiedzieć, że zmiana wyznania (w Polsce oznacza to najczęściej porzucenie religii katolickiej) sama w sobie ma destrukcyjny wpływ na rodzinę, która pozostaje przy starej wierze (takie rozumowanie usłyszałam z ust działacza antysektowego).

A dowodzenie przez jakąś grupę, że nie ukrywa swych prawdziwych celów i norm, jest zadaniem z gatunku "udowodnij, że nie jesteś wielbłądem". Jak nauczyciel jogi ma udowodnić, że zajęcia, które prowadzi, nie są przykrywką dla sekty? Że jego deklarowany cel - ćwiczenia jogi - jest prawdziwy i że nie ukrywa przed uczniami żadnych istotnych norm? Szczególnie jeśli zdesperowany rodzic zacznie się skarżyć, że odkąd jego nastoletnie dziecko chodzi na kurs, przestało jeść mięso i codziennie staje na głowie? I że te dziwne praktyki są źródłem ciągłych konfliktów w rodzinie, co najlepiej świadczy o destrukcyjnym wpływie nauczyciela, mającego nad dzieckiem "tajemniczą władzę"?

To, wbrew pozorom, nie jest sytuacja wymyślona. Z warszawskiego liceum wyrzucono dwa lata temu szkołę jogi po akcji ulotkowej przeciw sektom. Dziś ulotki organizacji antysektowych ostrzegają m.in. przed kursami angielskiego, wschodnich sztuk walki czy poddawaniu się psychoterapii.

- Nie możemy brać odpowiedzialności za informacje przekazywane przez organizacje walczące z sektami ani za to, jak konkretny urzędnik zinterpretuje naszą definicję - zastrzega Krzysztof Wiktor.

A więc mamy definicję niejasną, za to z urzędowym stemplem, i urzędowy raport, który sugeruje, że zjawiska niebezpiecznych sekt nie sposób ogarnąć, bo każda grupa może być niebezpieczna. W tej sytuacji jest prawdopodobne, że urzędnicy państwowi, władze oświatowe i samorządowe wezmą się energicznie do przepędzania wszystkiego, co nie jest zakorzenione w polskiej tradycji - łącznie ze świadkami Jehowy, którzy działają w naszym kraju od blisko 80 lat. Wypada zatem przypomnieć, że art. 53 konstytucji gwarantuje obywatelom wolność wyznania i praktyk religijnych, a na władzach publicznych spoczywa obowiązek zapewnienia respektowania tego prawa. Państwo nie może umywać rąk od skutków, jakie pociąga za sobą walka z "sektami".

Wilk niesyty, owca nadgryziona

Społeczeństwo oczekiwało, że władza weźmie się poważnie do sekt, więc powstał raport, który ma udowodnić, że oto rząd coś robi, bo zdiagnozował problem. To, że diagnoza nie wnosi nic nowego - to już szczegół.

Trzeba przyznać, że autorzy raportu mieli delikatne zadanie. Z jednej strony - nacisk organizacji antysektowych, polityków (głównie z ZChN) i sporej części opinii publicznej. Z drugiej - konstytucja, prawa człowieka oraz dokumenty Rady Europy i Parlamentu Europejskiego, w których z naciskiem podkreśla się, że walcząc z niebezpiecznymi sektami, nie wolno tworzyć ustawodawstwa antysektowego i że działania te nie mogą naruszać wolności sumienia i wyznania.

Autorzy próbowali zrobić tak, żeby i wilk był syty, i owca cała. Opierając się naciskom - m.in. sejmowej komisji ds. rodziny i organizacji antysektowych - nie zaproponowali wprawdzie, jak niedawno ich francuscy koledzy, ustawy zakazującej "psychomanipulacji", za to między wierszami postraszyli społeczeństwo i usankcjonowali odium ciążące na Bogu ducha winnych grupach wyznaniowych.

Jeśli nie ma się nic do powiedzenia, lepiej milczeć. Raport powstał wbrew tej zasadzie.

19-09-2000

Właścicielem teksu jest "Gazeta Wyborcza".
Artykuł udostępniono na witrynie "Dzisiejszy Eliasz" za zgodą autorki.

Patrz: Heretyk - słowo niewygodne.


Chrzescijanski Serwis Promocyjny
Chrzescijanski Serwis Promocyjny

Ostatnie zmiany: 22.09.2000 r.

[początek]